Platini i arabska rewolucja

I oto nastały czasy, gdy Roman Abramowicz wydaje się gołodupcem, właścicielem zachodnioeuropejskiego klubu piłkarskiego wcale nie egzotycznym, możemy już chyba wręcz nazwać go swojskim. Spoczciwiał, bo teraz rozpanoszyło się u nas – na razie na rynku transferowym – jaśniepaństwo o majątku zmierzającym ku nieskończoności, które nawet w kolekcjonowaniu imion, nazwisk i tytułów nie zna umiaru, więc nasze proste europejskie mózgi nie są w stanie spamiętać, gdzie urzęduje Nasser Ghanim Al Khelaifi, gdzie Mansour bin Zayed bin Sultan Al Nahyan, a gdzie Abdullah bin Nasser bin Abdullah Al Ahmed Al Thani, nie mamy też i długo mieć nie będziemy pewności, ilu wśród nich jest szejków, ilu emirów, a ilu królewiczów. Przeczuwamy tylko, że obcy raczej nie planują prędko wrócić na swoje planety, skoro nikt na kontynencie nie wydaje więcej na wyposażenie wnętrz niż przejęte przez nich firmy.

Paris Saint Germain zaciągnął tego lata do swojej szatni piłkarzy za 86 mln euro, Manchester City – piłkarzy za 62,5 mln, Malaga – piłkarzy za 58 mln. Objęci arabskim protektoratem nuworysze przebili w wydatkach wszystkich potentatów, podpisując kontrakty z gwiazdami skazywanymi na grę właśnie u aktualnych potentatów – Javierem Pastore, Sergio Aguero oraz Santim Cazorlą, znanym m.in. z odrzucenia swego czasu zalotów samego Realu Madryt. Ich szefowie zgodnie twierdzą, że zamierzają przypuścić atak na sam szczyt, czyli po zaszczyty w Lidze Mistrzów. Co oznacza, że będą gwizdać sobie na hucznie anonsowane przez UEFA Finansowe Fair Play – zezwalające chcącemu grać w europejskich pucharach klubowi inwestować tyle, ile sam zarabia (na biletach, reklamach, prawach telewizyjnych, gadżetach etc), a nie tyle, ile podaruje rozrzutny właściciel. By spełnić te warunki, PSG, City i Malaga musiałyby z anielską cierpliwością wzmacniać swoje marki i rosnąć marketingowo, budować drużyny powoli, stopniowo zwiększać przychody i dopiero w odleglejszej przyszłości rozsypywać dziesiątki milionów na transferowe hity. Czyli czekać do świętego nigdy, zapewne co najmniej dekadę z okładem. Niemożliwe, takiego poniżenia nie zniósłby prawdopodobnie żaden utuczony na ropie biznesmen, który postanawia zabawić się piłką nożną.

A gdyby popadł w obłęd i zechciał poniżenia znosić, nie miałby szans, Barcelona z Manchesterem United i kilkoma innymi globalnymi korporacjami panowałyby na boiskach aż do zgaśnięcia Słońca, ewentualnie jeszcze dłużej – do końca istnienia futbolu. Kto chce wtargnąć dziś do czołówki na stałe, musi wymodlić zniebazstąpienie mesjasza gotowego płacić milion za każdego gola. Jak wspomniany Abramowicz, który w Chelsea sflaczałego bankruta niemal z dnia na dzień nadmuchał do supermocarstwa – regularnie uczestniczącego w półfinale Ligi Mistrzów, zdolnego przyciągać najwybitniejszych graczy, wymienianego w wąskiej elicie elit, choć nadal niewystarczająco silnego, by zdobyć Puchar Europy.

Jego następcy ze wschodu poczekają dłużej. W Manchesterze City, przejętym przez bliskowschodnich bonzów trzy lata temu, nadal króluje bałagan – styl gry nie przekonuje i wydaje się pozbawiony głównego wątku albo wręcz scenariusza, trener Roberto Mancini się miota, ofensywę destabilizują nadmiar transferów i zachowanie nadpobudliwych awanturników Balotellego oraz Teveza. Przejęta przed rokiem Malaga rywalizuje w lidze opanowanej przez gigantów – Barcelonę oraz Real – których w przewidywalnej przyszłości doścignąć się nie da. Wreszcie Paris Saint Germain wpadł w arabskie ręce dopiero przed chwilą i kadrową rewolucję ledwie rozpoczął.

Żaden z wymienionych klubów nigdy nie zajrzał nawet do finału najważniejszych europejskich rozgrywek, obecni właściciele dalekosiężnie myślą wręcz o finałowym triumfie. Chcą obalić oligopol czołowych futbolowych korporacji, których szefowie poczuli się poważnie zagrożeni.

I poprosili o ratunek Michela Platiniego. Szef FIFA przyznał ostatnio, że Finansowe Fair Play powstało m.in. wskutek apeli Romana Abramowicza (właściciel Chelsea), Silvio Berlusconiego (Milan) i Massimo Morattiego (Inter), zmęczonych przyspieszającym bez ustanku wyścigiem transferowych zbrojeń. Najpierw sami wyścig z zapałem napędzali, a kiedy stracili ochotę na dalsze inwestycje lub/i przestraszyli się potężniejszej, egzotycznej konkurencji, usiłują nakazać hamować wszystkim. Najnowsze trendy źle wróżą zwłaszcza stale ubożejącym Włochom – Milan od kilku lat kupuje głównie po cenach okazyjnych, Inter jest chyba gotowy na wyprzedaż najcenniejszych sreber, skoro nie wyklucza wyeksportowania obu najjaśniejszych gwiazd, Samuela Eto’o i Wesleya Sneijdera. Co groziłoby sportową katastrofą.

Choć Finansowe Fair Play, jeśli zadziała, może ocalić wiele rządzonych nieodpowiedzialnie, żyjących na kredyt klubów, to jest w tej historii jeszcze jeden interesujący paradoks – pozujący na adwokata futbolowej biedoty Michel Platini ratuje obrzydliwie bogatych, którzy poczuli się bezbronni, bo do rezydencji w sąsiedztwie wprowadzili się jeszcze obrzydliwiej bogaci.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s