Rzym zrywa z przeszłością

Europa przyglądała się latem przede wszystkim transferowym manewrom dorobkiewiczów z Manchesteru City, Paris Saint Germain i Malagi, którym z nieba spadła petrodolarowa manna znad Zatoki Perskiej, ale najradykalniejsze zmiany przeżywał inny klub z ambicjami przejęty przez biznesmena z dalekich krajów – Roma. I to chyba jej projekt wydaje się najbardziej intrygujący. Nawet jeśli nowy właściciel – pochodzący z Bostonu Thomas DiBenedetto – inwestuje ostrożniej niż zachłanni na natychmiastowy sukces, w gorącej ropie kąpani szejkowie.

W rzymskim klubie dzieje się gęsto, bo to dzięki niemu Serie A zyskała dopiero pierwszego zagranicznego właściciela. Bo to w nim zatrudnienie znalazł zaledwie drugi aktualnie zagraniczny trener w Serie A (a może Hiszpana Luisa Enrique należy wręcz uznać za jedynego, skoro Serb Sinisza Mihajlović pomieszkuje na włoskich stadionach od początku lat 90). Bo to w stolicy Włoch postanowili od razu Rzym zbudować – i nakupowali w wakacje piłkarzy, z których można zestawić całkiem nowiutką jedenastkę. Bo to zarządzający Romą wymyślili sobie, że spróbują przeszczepić na swoje trawy zupełnie obcy – i wręcz sprzeczny z duchem calcio – styl gry. Bo to Roma w lidze nadzwyczaj ceniącej doświadczenie importowała wyłącznie młodzież, i to także młodzież nastoletnią. Bo to Roma werbowała niemal wyłącznie poza krajem, jakby świadomie odcinała się od osiadającej coraz głębiej w kryzysie włoskiej piłki nożnej. O jej Amerykańskim Śnie już zresztą blogowałem (tutaj) – nowe szefostwo marzy o zbudowaniu drugiej Barcelony.

– Wybór Luisa Enrique miał być symboliczny – tłumaczył dyrektor sportowy Walter Sabatini. – On reprezentuje zerwanie z przeszłością, nowe otwarcie. Reprezentuje ideę futbolu, którą chcielibyśmy naśladować. Trochę barokową, ale bardzo efektywną. Od początku szukałem kogoś spoza naszego świata. Nieskażonego calcio.

Następnie rzymianie ruszyli na zakupy, które też sugerują, że idzie całkiem nowe. Z Barcelony Roma wzięli Bojana Krkicia (21 lat, Hiszpan serbskiego pochodzenia); z Realu Madryt – Fernando Gago (25, Argentyńczyk); z Lyonu – Miralema Pjanicia (21, Bośniak); z River Plate – Erika Lamelę (19, Argentyńczyk); z Parmy – Fabio Boriniego (20, Włoch); z Wolfsburga – Simona Kjaera (22, Duńczyk), ze Sportingu Gijon – Jose Angela (22, Hiszpan), z Espanyolu – Pablo Osvaldo (25, włoski Argentyńczyk), z Ajaksu Amsterdam – bramkarza Maartena Stekelenburga (29 lat, Holandia); z Marsylii – Gabriela Heinzego (33, Argentyńczyk). Większość wymienionych wtargnie prawdopodobnie do podstawowej jedenastki, więc debiutującego w roli samodzielnego trenera Luisa Enrique czeka trudne zadanie zapanowania nad nastrojami w szatni, w której zostało wielu weteranów (zwanych we Włoszech senatorami) przywykłych do regularnego grania, a w tym sezonie skazanych raczej na rezerwę. Ogień już zresztą płonie, w furię wpadł Jego Świątobliwość Francesco Totti. Klubowy symbol, kapitan, wychowanek i supersnajper zagrał tylko kwadrans w Bratysławie ze Slovanem, a w rewanżu na kwadrans przed końcem został odwołany z boiska, choć kopał z sensem.

Roma w tamtym dwumeczu rozczarowała i odpadła z Ligi Europejskiej, dlatego zwierzchnicy Luisa Enrique musieli już publicznie przysięgać, że posada Hiszpana jest bezpieczna. Oni pracują w świecie ludzi porywczych do obłędu, jeśli zatem istotnie – jak obiecują – główną cnotą nowego stylu zarządzania uczynią cierpliwość, to zaprowadzą rewolucję również mentalną. I dadzą nam powody sądzić, że osiągną sukces. Nadchodzący sezon zapowiada się bardzo ciężko, bo drużynę trzeba wznosić właściwie od zera, ale w dłuższej perspektywie przyszłość wygląda zachęcająco. Klub ma świetną szkółkę dla młodzieży, mnóstwo fanów, którzy potrzebują tylko nowocześniejszego stadionu (tytuł mistrzowski sprzed dekady celebrowało na ulicach milion ludzi), a także potencjał marketingowy drzemiący w stołecznym mieście – skoro turyści włoską stolicą uwielbiają, to warto naśladować Barcelonę także poza boiskiem i uczynić kiedyś ze swojego stadionu jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc w okolicy. Tak jak Camp Nou stało się jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc w całej Hiszpanii.

To oczywiście przyszłość zdecydowanie bardziej odległa, na razie nie wiemy nawet, czy Luis Enrique i jego projekt przetrwa w Rzymie choćby sezon. Pewne jest tylko jedno – we włoskim calcio, kiedyś prekursorskim, a ostatnio trochę zastygłym i stęchłym, znów mamy klub z wizją zarazem oryginalną, innowacyjną i spójną. Jeśli nie będzie zwycięsko, to przynajmniej będzie ciekawie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s