70. urodziny Aleksa Fergusona, które w sobotę będziemy celebrować zamiast tradycyjnego Sylwestra, zbiegły się z głośnymi doniesieniami o kontraktowych propozycjach dla dwóch jego wychowanków. David Beckham ma zarabiać w Paris Saint Germain blisko 10 mln euro rocznie, co nie uczyni go najwyżej opłacanym współczesnym piłkarzem, ale pozwoli mu utrzymać pozycję bezdyskusyjnie najwyżej opłacanego oldboja. Pozycję wicelidera w tej nieoficjalnej konkurencji utrzyma prawdopodobnie Ryan Giggs, który dotąd pobierał niespełna połowę podanej kwoty, a niebawem również podpisze nową umowę z Manchesterem United.
Beckham znów zdyskontuje swoją moc marketingową, ale rynkową wartość zawdzięcza nie tylko jej – to jeden z piłkarzy ocenianych często niesprawiedliwie, bowiem jego reklamowa wszechobecność przysłaniała niekłamaną wartość sportową, zademonstrowaną nie tylko w MU i Realu Madryt, ale też podczas krótkiego wypadu do Milanu oraz w zakończonym właśnie, zwycięskim sezonie ligi amerykańskiej w Los Angeles Galaxy. Giggsa na murawie zatrzymają natomiast niekwestionowane kompetencje piłkarskie, dzięki którym bije kolejne rekordy długowieczności.
Niewykluczone, że jesienią 2012 roku obaj zaczną ścigać się jako kandydaci na rekordzistów w Lidze Mistrzów. Beckham rozpocznie sezon po 37., a Giggs tuż przed 39. urodzinami, więc jedynego godnego konkurenta w kontynentalnej czołówce znajdą w Javierze Zanettim, obecnie 38-letnim (i wynagradzanym w Interze nędznymi trzema milionami za rok).
Gdyby zresztą obaj bohaterowie z Old Trafford dociągnęli na murawie do czterdziestki, staliby się naturalnymi następcami innych członków tamtej manchesterskiej drużyny, który najpierw zdobywali pierwszy w erze Aleksa Fergusona Puchar Europy, a potem ani myśleli kończyć karierę. Przecież Peter Schmeichel między słupkami Manchesteru City stał jeszcze jako niespełna 40-latek. Jego zmiennik – Raimond van der Gouw – skończył 44 lata, zanim rozegrał swój ostatni ligowy mecz, w którym w dodatku zdobył bramkę (dla holenderskiego AGOVV Apeldoorn). Teddy Sheringham gola w Premier League strzelił niedługo przed 41. urodzinami, a w drugoligowym Colchester grał także po 42. urodzinach. Dopiero tuż przed czterdziestką z boiska zszedł obrońca Ronny Johnsen, który Norwegię reprezentował – w zwycięskim meczu z Argentyną – jeszcze jako 38-latek. W tym samym wieku w Premier League utrzymywali się jeszcze Dwight Yorke (potrafił w dodatku zostać bohaterem meczu z Arsenalem) czy Dennis Irwin. Tak, nieśmiertelny, wiecznie nienasycony futbolem Alex Ferguson wychował całą zgraję nieśmiertelnych, wiecznie nienasyconych futbolem graczy.
Jeśli bowiem Beckhama, uśmiercanego jako piłkarz od wielu sezonów, ciągnie do Paryża, to nie ciągnie go tylko do podboju kolejnej – po Los Angeles i Mediolanie – mekki celebrytów, lecz także poważnego sportu. Choć szerokiej publice łatwiej pamiętać stawiane mu przez roznamiętnionych Azjatów kuriozalne pomniki (od buddyjskiego w Bangkoku po czekoladowy w Tokio), niż wyrazy uznania w plebiscycie FIFA na najlepszego gracza globu (w 1999 r. przegrał tylko z Rivaldo, a w 2001 r. tylko – minimalnie – z Luisem Figo), to pozostaje on atletą wybitnym. Być może najlepiej dośrodkowującym piłkarzem w epoce nowożytnej; wyzbytym egoizmu stachanowcem, na murawie unikającym efekciarstwa, skłonnym do rzetelnej dłubaniny w defensywie; perfekcjonistą lubianym w każdej szatni; megagwiazdorem, który w swoim celebryckim statusie nigdy nie widział powodu, by zaniedbywać obowiązki profesjonalnego sportowca.
W przyszłym roku Beckham prawdopodobnie przyćmi wielu uczestników igrzysk w Londynie, gdy jako reprezentant Anglii notoryczną frustrację mundialową spróbuje choć częściowo wynagrodzić rodakom satysfakcją z medalu olimpijskiego. A potem z boiska nie zejdzie, jak sądzę, jeszcze długo. Fizycznie wytrzyma, bo się idealnie prowadził. Mentalnie wytrzyma, bo lubi grać. Być może zresztą poczuje – powiedzą mu? – iż nie ma alternatywy. Jest zbyt prostolinijny, nieciekawy jako mówca i pozbawiony charyzmy, żeby przedłużyć futbolowy żywot w roli trenera, działacza czy eksperta. Wrażenie wywołuje tylko w milczeniu – na boisku, podczas sesji fotograficznej, uśmiechając się do tłumu.
Dlatego już dziś powinniśmy się spodziewać, że po kolejne rekordy długowieczności ruszy cały manchesterski tercet. Ferguson nie ustąpi, dopóki nie przeciwstawi się kolejnemu po Chelsea klubowi utuczonemu na wschodnim kapitale (sławni „hałaśliwi sąsiedzi” z City), a jeśli zdoła zdobyć kolejny Puchar Europy, stanie się najbardziej utytułowanym trenerem w tych rozgrywkach (trzy trofea, dwie porażki w finale). Beckham już obiecywał, że planuje kopać co najmniej do czterdziestki. Giggs spróbuje wyśrubować własny rekord jako najstarszy strzelec gola w Lidze Mistrzów (kiedy we wrześniu wkładał go Benfice, miał 37 lat i 289 dni). A może także zostać najstarszym uczestnikiem finału?
Na razie jest nim Edwin van der Sar (40 lat, 211 dni). Oczywiście były bramkarz Manchesteru United.