Pragnąca uprawiać kataloński styl gry Roma pięknieje. Po znokautowaniu czterema golami Inter Mediolan zbliżyła się dziś do podium Serie A, na którym dostaje się zaproszenie do Ligi Mistrzów.
Rzymski projekt jest dla włoskiego calcio jak świeży oddech. Odkąd klub przejęli amerykańscy biznesmeni, trwa rewolucja. Wzniecił ją ściągnięty z Katalonii trener Luis Enrique, którego doświadczenie ograniczało się do pracy z młodzieżą. Roma nie importowała człowieka, lecz filozofię. Hiszpan dostał misję zbudowania kopii Barcelony. I dysponował niezbędnym zdaniem nowych zwierzchników atutem – nie był skażony włoską mentalnością, nawykami i w ogóle kulturą piłkarską. Jego przybycie miało symbolicznie zapowiadać, o czym już blogowałem, bezpowrotne zerwanie z przeszłością.
Choć na razie ludzie Luisa Enrique grają nieregularnie, to dziś ruszali się w sposób doskonale nam znany. Wykonali 666 podań – zazwyczaj przesuwając szybko piłkę po ziemi, dostarczając widzom przyjemnych wrażeń estetycznych – przy ledwie 326 wykonanych przez mediolańczyków. Okazalsze statystyki miał w weekend jeden Juventus Turyn, tyle że podejmował wątłą Sienę, a nie potęgę mierzącą w LM, która jeszcze niedawno roznosiła rywala za rywalem.
Na tle klubów, w które zagraniczni właściciele wstrzyknęli ostatnio sporo kapitału (Manchester City, Paris Saint Germain etc), rzymianie inwestują stosunkowo wstrzemięźliwie, unikając spektakularnych transferowych wystrzałów, ale ich wizja jest bezwzględnie najbardziej oryginalna, intrygująca, brawurowa. Futbolem złożonym z plątaniny podań – ze szczególnym uwzględnieniem podań krótkich – usiłują zarazić królestwo kontrataku, zaludnione przede wszystkim przez zwolenników panowania nad przestrzenią, a nie piłką. „Witamy w piekle” – usłyszał na powitanie od Arrigo Sacchiego, trenerskiego innowatora sprzed lat, urzeczonego rzymskim porywaniem się z motyką na słońce.
Gdy wstępne były bolesne (porażka w Lidze Europejskiej ze Slovanem Bratysława), drużyna do dziś wykańcza kibiców niestabilnością (w środę dała sobie wbić cztery gole Cagliari), ale postęp można dostrzec. Rzymianie mają najwyższy odsetek celnych podań w Serie A; piłkę utrzymują coraz dłużej i jeśli trend się utrzyma, zaraz wyprzedzą w statystykach Juventus oraz Milan (strata zmalała do minimalnej); zaczynają zdobywać mnóstwo bramek (od połowy grudnia średnio prawie trzy w kolejce). A Luis Enrique na presję musi być odporny. To jeden z tych zuchwalców, którzy ośmielili się porzucić Santiago Bernabeu dla Camp Nou.
Roma się wyróżnia, bo wystawia niekiedy kwartet wychowanków (Totti, De Rossi, Greco, Viviani), co poza Camp Nou w europejskiej czołówce zdarza się niezbyt często. Roma się wyróżnia, bo ligę pięknych niemal czterdziestoletnich odmładza. Trzon złożony z weteranów (Totti, De Rossi, Juan, Heinze) otaczają gwiazdy przyszłości – dziś dwa gole strzelił rozpędzający się Fabio Borini (rocznik 1991); jednego dołożył wzięty z Camp Nou Bojan Krkić (1990); asysty mieli Miralem Pjanić (1990), czyli wirtuoz stałych fragmentów gry z laserem w bucie, i Giammario Piscitella (1993), czyli chłopiec, którego Włochom usiłował podebrać Manchester United; obok biegali nieco ostatnio przygaszony, lecz perspektywiczny Erik Lamela (1992) i Jose Angel (1989), w rezerwie czuwał utalentowany obrońca Simon Kjaer (1989); niedawno debiutował Federico Viviani (1992). Oni dopiero rozbłysną.