Jeśli kobiety uprawiają sport, wchodzą na ścieżkę diabła. Dlatego Arabia Saudyjska je chroni. I jako jedyny kraj na świecie nie wysyła swoich reprezentantek na żadne zawody.
Na igrzyskach olimpijskich nigdy nie wystąpiły również reprezentantki Kataru i Brunei. Ale rządzący Katarem szejkowie sport kobiet rozwijają i w lipcu do Londynu planują wysłać drużynę dwupłciową, a w królestwie Brunei cały sport leży. Oba te kraje nie zabraniają zresztą obywatelkom uczestniczyć w międzynarodowych imprezach mniejszej rangi.
Saudyjska teokracja zabrania wszystkiego. Nawet kibicowania z trybun. Narodowy Komitet Olimpijski nie przygotował żadnego programu dla kobiet, państwowa infrastruktura jest przeznaczona wyłącznie dla mężczyzn – od stadionów i hal, przez kluby, po wykształconych trenerów i licencjonowanych sędziów. Prywatne żeńskie kluby wolno zakładać najczęściej tylko teoretycznie (władze mnożą przeszkody), zatem kobietom pozostają sale do fitnessu, które rzadko oferują boisko do uprawiania gier zespołowych, basen albo bieżnię. Są zbyt drogie dla miażdżącej większości potencjalnych klientek. I nieoznaczone, by nie zachęcać do wejścia.
Istnieje wreszcie problem logistyczny. Amatorki sportu na treningi musieliby dowozić męscy członkowie rodziny, bo kobiety nie mają prawa prowadzić samochodu.
A ponieważ publiczne szkoły nie organizują zajęć wychowania fizycznego dla uczennic, w kraju puchną statystyki otyłości oraz związanych z nią chorób – układu krążenia i cukrzycy. Puchną przede wszystkim wśród kobiet, które oficjalnie mogą zażywać ruchu głównie w tzw. „centrach zdrowia”, funkcjonujących przy szpitalach. Kiedy cztery lata temu dziekan jednego z uniwersytetów rozstawił dla studentek stoły do pingponga, żadna nie dotknęła rakietki, a on został zwolniony za „przesadną postępowość”.
Nawet część czołowych, wpływających na decyzje króla Abdullaha duchownych sprzeciwia się zakazom lub wręcz zaleca kobietom aktywność fizyczną, widząc w niej „islamską konieczność”. Dominują jednak opinie, że „zbyt gwałtowne skakanie może uszkodzić błonę dziewiczą”, co skutkowałoby utratą dziewictwa. I że kobiecy sport to, jak głosi religijny edykt, „kroki diabła prowadzące do demoralizacji”.
Stąd tytuł raportu „Kroki diabła. Odmawianie kobietom i dziewczynom prawa do sportu w Arabii Saudyjskiej”. Opublikowała go w lutym organizacja Human Rights Watch, która żąda ostrej reakcji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Choć bowiem MKOl krytykował Arabię za płciową dyskryminację, to nigdy jej nie ukarał. Dopiero w zeszłym roku działacze zaczęli sugerować, że mogą ją zaszantażować groźbą użycia najcięższej sankcji – wykluczeniem z igrzysk.
Prędko jednak złagodzili stanowisko. – Nie stawiamy ultimatum, wierzymy, że wiele można osiągnąć poprzez dialog – oświadczyła Sandrine Tonge, rzeczniczka organizacji, która w swoim statucie bezwarunkową równość w sporcie uważa za naczelną wartość. Za dyskryminację już karała. W 2000 roku nie zaprosiła do Sydney Afganistanu, bo rządzili nim talibowie, również ubezwłasnowolniający kobiety. Wcześniej na 32-letnią banicję skazała RPA, co miało przyczynić się do likwidacji apartheidu.
Saudowie swoich poddanych kobiet całkiem nie unieruchomili. Jeśli jednak cytowana w raporcie Dima H. może się zwierzać, jak szczęśliwa się czuła, gdy w dzieciństwie grała w futbol z braćmi, to dlatego, że przebywała w naftowej firmie ARAMCO. Odgrodzonej od świata, chronionej przez strażników, zatrudniającej ludzi Zachodu.
Nieliczne Saudyjki kopią piłkę w „podziemnych” ligach, w całym kraju istnieje tylko jeden – oczywiście prywatny – klub z żeńską drużyną. By zostać jego członkinią, trzeba odwagi. Kiedy koszykarki Jeddah United (na zdjęciu) wróciły z turnieju w Jordanii, gazetowy nagłówek krzyczał o „bezwstydnych dziewczynach”. Ćwiczą za pięciometrowym murem, wprowadzają w zakłopotanie swoje rodziny, odbierają SMS-y z radami, by wróciły do domów spełniać się jako matki oraz żony. Ale są zdeterminowane, agencja Reuters cytowała 24-letnią Nour Fitiany, która chce „uświadomić rządzącym, że dziewczyny będą grały bez względu na przeszkody”. I wymusić zmiany.
Buntowniczki działają coraz śmielej. Gdy przed dwoma laty trwała kampania zamykania pod byle pretekstem żeńskich klubów, odpowiedziały akcją pod ironicznym hasłem: „Pozwólcie jej utyć”.
Zalążkiem zmian miała być też Królewska Drużyna Jeździecka, założona przez księcia Alwaleeda bin Talala, multimilionera i orędownika liberalizacji. Jej zawodniczki zdołały wyjechać na międzynarodowe konkursy m.in. dlatego, że na konie wskakują okryte od stóp do głów, w zgodzie z wymogami szariatu.
Na gwiazdę rozbłysnęła Dalma Malhas, która trenowała skoki po kryjomu, finansowana przez rodzinę, by w 2010 roku zostać pierwszą w historii saudyjską medalistką. Na igrzyskach młodzieży w Singapurze zdobyła brąz. Ale nawet wtedy nie była delegowana tam jako oficjalna reprezentantka kraju. Czy wystąpi w Londynie, nie wiadomo.