Kiedy piłkarze z Nikozji wstrzeliwali się rzutami karnymi w ćwierćfinał Ligi Mistrzów, pomyślałem o Wiśle wcale nie dlatego, że krakowianie nie dali rady APOEL-owi w kwalifikacjach. Przypomniałem sobie, jak chętnie tamto niepowodzenie tłumaczono zaawansowanym wiekiem oraz przesadną kosmopolitycznością kadry skompletowanej przez dyrektora sportowego Stana Valcksa. Zgodnie z powszechną potrzebą, by zjawiska zawiłe upraszczać i dla uspokojenia poudawać, że się je rozebrało na czynniki pierwsze, zanalizowało, pojęło.
Przypomniałem sobie jesienne biadania, bowiem APOEL pobił Lyon trzecią najstarszą – po Milanie oraz Interze – podstawową jedenastką w dziejach Champions League. Jej piłkarz przeżył do środy średnio 31 lat i 263 dni. Zagrali: Chiotis (Grecja, rocznik 1977), Poursaetides (Grecja, 1976), Paulo Jorge (Portugalia, 1980), Oliveira (Brazylia, 1981), Boaventura (Brazylia, 1980), Morais (Portugalia, 1984), Helder Sousa (Portugalia, 1977), Manduca (Brazylia, 1981), Charalambides (Cypr, 1981), Ailton (Brazylia, 1984), Solari (Argentyna, 1980).
Włożyłem do nawiasów narodowości, by podkreślić, jak wiele łączy kluby z Krakowa i Nikozji. Kiedy my wysłuchiwaliśmy, że drużyna zbyt wielobarwna, zdominowana przez obcojęzycznych najemników, jest na dłuższym dystansie czasu skazana na klęskę, nikozyjczycy, którym prognozowano raczej przycupnięcie na dnie tabeli, wyprzedzali w LM mistrzów Rosji (Zenit St. Petersburg), mistrzów Portugalii (FC Porto) i mistrzów Ukrainy (Szachtar). Dla sensacyjnych sukcesów zasłużyli się także Macedończyk Tričkovski, Portugalczyk Helio Pinto, Brazylijczycy Kaka i Marcinho oraz serbski trener Ivan Jovanović. Choć w ich szatni proporcje są nawet bardziej zachwiane niż w szatni krakowskiej – z autochtonów liczy się właściwie jeden Charalambides – to poza frajdą dla kibiców dzięki międzynarodowym popisom dostarczą także klubowi ponad 20 mln euro zysku.
Ani myślę wyciągać prostackiego wniosku, że sukces należy budować właśnie wedle nikozyjskiego wzorca. Przypadek APOEL-u dowodzi raczej, że prowadzi do niego nieskończenie wiele dróg. Wygrywają w Europie gracze podstarzali, ale też młodzieńcy z Bazylei czy madryckiego Realu. Wygrywa baskijska monodrużyna Athletic, ale też Benfica niemal pozbawiona Portugalczyków. Mamy pełną dowolność, niezbędne są tylko spójna strategia, cierpliwość i stabilizacja.
Mistrzowie Cypru działają w warunkach zbliżonych do polskich (na powyższym diagramie nasza pozycje w rankingu UEFA). Tubylców grających z klasą im brakuje (tyle że z powodów demograficznych, a u nas szkoleniowych), wraz z całą ligą na masową skalę importują cudzoziemców, ufają piłkarzom doświadczonym, muszą obracać w palcach każdy grosz. Chiotisa, Manducę, Solariego, Moraisa, Paulo Jorge’a, Poursaetidesa, Oliveirę, Boaventurę, Charalambidesa wzięli za darmo, za Heldera Sousę wyłożyli 90 tys. euro, znaczącą kwotę – 700 tys. euro – przeznaczyli na jednego tylko członka podstawowej jedenastki, brazylijskiego napastnika Ailtona.
Wszyscy kosztowali ich zatem 790 tys. Mniej niż Legia rzuciła na jednego Ivicę Vrdoljaka. Mniej niż wycisnęła ze swojego transferowego budżetu oszczędzająca Wisła.
Wyraźną różnicę między Nikozją a Krakowem widać przede wszystkim obok boiska – Jovanović rzeźbi zespół od 2008 roku (stąd jej synchronizacja ruchów, imponująca już w sierpniowym dwumeczu eliminacyjnym), a nasz klub w tym samym okresie zdążył już zatrudniać Macieja Skorżę, Henryka Kasperczaka, Roberta Maaskanta, Kazimierza Moskala i Michała Probierza. I tylko ten pierwszy zdołał wytrzymać na stanowisku uchodzące w tym fachu za minimum przyzwoitości dwa sezony.
Bogusław Cupiał od zawsze lubił żonglować trenerami, po przejęciu Wisły w 1998 roku najmował ich już 22 (nie liczę trenerów tymczasowych). Bezpieczniej nie rachować, ile miesięcy pracy wypadało średnio na głowę. Wynik będzie przygnębiający.
Cypryjscy właściciele też cierpieli na ADHD, szefa szatni wymieniali w tempie wiślackim. Aż przyszedł Jovanovic, który przetrwał dłużej niż jakikolwiek poprzednik od schyłku lat 80. Nie został wylany w 2010 roku, gdy stracił mistrzostwo kraju, nie zdobył pucharu, jego ludzie polegli w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej.
Maaskant przegrać nie miał prawa. Wystarczyło kilka słabszych kolejek w ekstraklasie, by wyleciał. By Cupiał zapomniał o tytule, serii pięciu zwycięstw w Europie, trzech minutach dzielących Wisłę od awansu do LM, który odebrał jej dzisiejszy ćwierćfinalista.
Zmiana oczywiście niczego nie uratowała, krakowianie zaczęli zdobywać w kraju jeszcze mniej punktów – z ośmiu meczów po usunięciu Holendra wygrali ledwie trzy. A jak za chwilę wyproszony zostanie jeszcze dyrektor Valckx, Wisła znów zacznie od zera.
To naczelny problem polskiej ligi. Nigdzie nie udaje się projektu zacząć i skończyć, nigdzie nie akceptuje się przegranych bitew, by zwyciężyć w wojnie. Jeśli trener nawet osiągnie sukcesik, prędko pada jego ofiarą, bowiem rozochoceni zwierzchnicy nie tolerują wpadek, przecież nieuchronnych. Gdyby Jovanovic pracował w Wiśle i po debiutanckim sezonie w LM zaserwował Cupiałowi, tak jak się stało w Nikozji, sezon bez mistrzostwa kraju, bez krajowego pucharu i bez awansu do fazy grupowej LE, nigdy nie dostałby szansy na rehabilitację.
Skorża w Legii dostał. Sam w słuszność decyzji jego szefów wątpiłem, ale się myliłem – po sezonie beznadziejnym nastąpił, jak się wydaje, bardzo dobry. Ligowi rywale przed nowym samotnym liderem usłużnie się kładą; od półfinału Pucharu Polski oddziela warszawiaków już tylko Gryf Wejherowo; w europejskich pucharach kibice przeżyli kilka niezapomnianych wieczorów. Pomimo lekkomyślnej, graniczącej z sabotażem wyprzedaży kluczowych graczy w przededniu rundy wiosennej legioniści prą ku najładniejszemu sezonowi od pamiętnego 1995/1996, który uczcili ćwierćfinałem Champions League. A przede wszystkim stali się drużyną z tożsamością – o wyrazistym stylu gry i pomyśle na kadrę, opartym na imporcie doświadczenia i promowaniu lokalnej młodości.
Co oznacza, że Skorża zostanie w Łazienkowskiej na trzeci sezon. Gdyby został także na czwarty, czyli powtórzył wyczyn Jovanovicia, stałby się najdłużej pracującym trenerem w Legii od lat 70. W głowie się nie mieści.