Tylko raz w życiu bałem się do kogoś podejść. Niedawno, po jesiennym półfinale mistrzostw Europy siatkarzy, przegranym przez Rosję z Serbią 2:3. Zobaczyłem trenera Władymira Aleknę, siedzącego w rogu wiedeńskiej hali, i ujrzałem niespotykane – nieruchomą, lodowatą furię. Stchórzyłem. Pomyślałem, że jeśli się odezwę, to nadepnę na minę i będzie po wszystkim. Znaczy dla mnie, on przeżyje.
Przypomniałem sobie tamtą chwilę dziś, gdy Alekno patrzył, jak jego ludzie przyjmują potężne ciosy, aż postanowił, że tym razem na klęskę nie da zgody.
To był najbardziej niesamowity siatkarski finał, jakiego w życiu doświadczyłem. Oczywiście wcale nie dlatego, że Rosjanie – odkąd padł Związek Radziecki, wygrali tylko jedną imprezę mistrzowską (1991) – złamali Brazylię pomimo przegrywania 0:2 i 17:20 w trzecim secie. Nie taką dramaturgię ta gra widziała.
Nie pamiętam jednak, by z dna w podobnych okolicznościach wydźwignęli się akurat Rosjanie – oni reagują raczej odwrotnie, zwykli nałogowo trwonić ogromne przewagi. Nie pamiętam, by trener w tak arcyważnym momencie zarządził tak ekstremalną woltę taktyczną – przesunął środkowego na pozycję atakującego, atakującemu kazał przyjmować, i jeszcze wywarł przemożny wpływ na przebieg meczu. (Niech słabiej kumający, co się dzieje nad siatką, wyobrażą sobie w środku obrony Drogbę wygrywającego dla Chelsea finał Ligi Mistrzów). Wyrzucony na skrzydło Dimitrij Muserski zdobył w trzeciej, przełomowej partii 16 ze swoich 31 punktów!
I jemu zdarzało się incydentalnie wprawiać na tej pozycji w Lokomotiwie Biełgorod, i Maksymowi Michajłowowi zdarzało się odbierać serwis w Kazaniu. Co innego jednak gierki klubowe, a co innego finał olimpijski. Alekno zadziałał w Londynie tyleż szokująco, co arcydzielnie. Nadał meczowi przebieg wiekopomny, wtargnął do legendy, zafundował rosyjskiej siatkówce mit na miarę triumfu bohaterów Huberta Wagnera z Montrealu. On się w trenerskiej karierze zdążył ostro naprzegrywać, także jako selekcjoner reprezentacji. Aż wykuł swoje opus magnum.
I zwieńczył rok zdumiewający, w siatkówce bezprecedensowy. Z Zenitem Kazań wygrał Ligę Mistrzów (pamiętacie jego podwójny czas wzięty w finale ze Skrą, by wybić z serwisowego uderzenia Mariusza Wlazłego?), ligę rosyjską, krajowy superpuchar. Z kadrą narodową – Ligę Światową, Puchar Świata i olimpijskie złoto. Dzisiaj pewnie nie bałbym się do niego podejść.