Borussia coraz bardziej biało-czerwona. Mieliśmy powody zastanawiać się, czy trend się utrzyma, czy raczej się nie odwróci – my, mentalnie skażeni wiecznością podglądania naszych kopaczy na wygnaniu, którzy rozbłyskują na tydzień, miesiąc, w najlepszym razem sezon, by potem bezpowrotnie zgasnąć, bo albo postanowili w nagrodę za wysiłek zażyć trochę słodkiego życia, albo nie wytrwali fizycznie, albo padli pod wrednymi praktykami dyskryminacyjnymi, wszak zwłaszcza Niemcy antypolską działalność uprawiają wręcz odruchowo.
Nasi dortmundczycy nie tylko nie bledną, bije od nich coraz silniejszy blask. W bieżącym sezonie nie dołożyli nogi do ledwie jednego z 10 goli Borussii – wszystkie pozostałe sami strzelali (5), albo przy nich asystowali (6), albo wykuwali je wyłącznie polskimi kopnięciami. Jak dzisiaj, w akcji dającej prowadzenie 2:0 z Bayerem Leverkusen – na skrzydło przeniósł piłkę Robert Lewandowski, stamtąd dośrodkował ją sprinter Łukasz Piszczek, w polu karnym zwieńczył zabawę Kuba Błaszczykowski (choć wypada oddać Goetzemu, że też zasługi miał spore). W każdy weekend rozsławiają markę „polskiej” Borussii, bo odpowiadają za zadania najbardziej spektakularne – defensywną tarczę tworzu kwartet Hummels, Subotić, Kehl i Gundogan, ofensywę już niemal w całości zagarnia nasz tercet.
Lewandowski, zanim dziś wreszcie ożył snajpersko, znów powygrywał mnóstwo pojedynków powietrznych, dał w kość kryjącym go obrońcom, miał sporo przechwytów, już na początku znakomicie wyłożył piłkę Błaszczykowskiego, który spudłował, choć przed nim stał tylko bramkarz. Jak na napastnika w nieco słabszej formie, dokazuje nasz rodak niczego sobie.
Błaszczykowski przeobraził się w drapieżcę pola karnego, czającego się na nim zawsze, gdy na prawej flance zabawia Piszczek. Czyli notorycznie. W ostatnich siedmiu meczach Borussii o stawkę zebrał kapitan naszej reprezentacji 5 goli i 3 asysty. Jeszcze spektakularniej wygląda cały bieżący rok w kadrze oraz klubie – 32 mecze, 13 goli, 13 asyst, bezlik kluczowych podań.
Piszczek raz po raz najeżdżał dziś pole karne Leverkusen. Jurgen Klopp wspaniale wykorzystuje jego zalety i maskuje przywary, więc można go na dobrą sprawę traktować nade wszystko jako gracza atakującego. Cholernie niebezpiecznego atakującego.
Od całej reszty polskich piłkarzy dzieli bohaterów Bundesligi kilka pięter, gdyby ich znienacka wymazać z futbolowej mapy, nasz futbol, wyjąwszy oczywiście fenomen bramkarzy, właściwie by z niej zniknął. Gdybym miał dla nich znaleźć wspólny mianowanik, zwróciłbym uwagę na imponujące przygotowanie atletyczno-motoryczne. Wszyscy zasuwają jak opętani – bez wytchnienia, po ostatnie kopnięcie. Potężniejący Lewandowski rozdaje rywalom siniaki, Błaszczykowski przefruwa między nimi dzięki fantastycznemu startowi do piłki i przyspieszeniu, Piszczek też wpada w pole karne wyłącznie na najwyższym biegu. I o ile pierwszemu wolno wytknąć nieskuteczność, która wciąż dzieli go od czołowych snajperów w Europie, o tyle obaj pozostali mieszczą się, nie mam wątpliwości, w dziesiątce najlepszych graczy na swoich pozycjach na kontynencie. Przynajmniej w klasyfikacji za rok 2012.
Trójkąt dortmundzki straszy coraz ostrzejszymi wierzchołkami. I jeśli nie stępi ich onieśmielenie Ligą Mistrzów, a Wayne Rooney nie wyleczy się do październikowego tygodnia w eliminacjach mundialu, do meczu z Anglią przystąpimy w niezwykłych okolicznościach – to my, a nie generalnie bogatsi w potencjał rywale, wystawimy ofensywne gwiazdy jaśniejsze.