Messi bez granic

Messi rekordzista

W styczniowym meczu Copa del Rey z Osasuną miał nie grać, ówczesny trener Pep Guardiola zamierzał oszczędzać jego siły na ważniejsze wieczory. Wszystko było ustalone, ale niedługo przed gwizdkiem barceloński gwiazdor zadzwonił do szefa i powiedział, że nieróbstwa nie zniesie psychicznie, że aż go skręca z ochoty na pokopanie piłki. Dojechał na stadion, usiadł w rezerwie, po godzinie wtruchtał na murawę. I huknął dwa gole. Od niechcenia, jak zwykle.

Leo Messi nie jest już tamtym wiotkim chłopcem, który musi ostrożnie stąpać, bo każdym bardziej zamaszystym wymachem nogą ryzykuje naderwanie, zwichnięcie albo inne boleści. Klubowi lekarze znaleźli idealną uodparniającą miksturę, idealną dietę czy jakiego tam jeszcze ideału trzeba? Iluminację przeżyli spece od przygotowania fizycznego? Sam piłkarz nauczył się wsłuchiwać we własny organizm i postępować z nim perfekcyjnie? Nie wiemy, w każdym razie Argentyńczyk przepoczwarzył się w wiecznie nienasyconego, niezniszczalnego gladiatora, który choruje, gdy musi zejść z boiska. Dlatego z niego nie schodzi. Wystąpił w 51 z 53 ostatnich meczów ligowych (raz odpoczywał przed finałem Ligi Mistrzów, raz musiał odcierpieć dyskwalifikację za żółte kartki), nie opuszcza nawet mniej istotnych gier europejskich, posłusznie lata na wszystkie mecze reprezentacji kraju, a tam nie zaraża się szalejącym dziś wirusem FIFA – zamiast po międzykontynentalnej podróży ledwie łazić, drybluje z normalną dla siebie werwą i ładuje gola za golem. Jak w sobotę na stadionie Deportivo La Coruña, któremu wbił trzy, choć znów miał odpoczywać, jak wtedy w Pampelunie. Ten facet chyba nigdy nie ma nawet chandry, on właściwie już bramek nie zdobywa, one same wypadają mu z butów.

Owa nadludzka regularność zyskała na znaczeniu, odkąd zrozumieliśmy, że Messi mknie nie tylko po tytuł futbolisty wszech czasów, ale także po tytuł snajpera wszech czasów. Podnosi wydajność i podnosi, a kiedy już nam – osłupiałym – się widzi, że dotknął granicy swych możliwości, przesuwa je poza horyzont. Miał być niepowtarzalnym sezon 2010/2011 (53 bramki w klubie), to Argentyńczyk przyłożył sceptykom rekordowymi w skali całej historii futbolu 73 bramkami w sezonie minionym. Miał być niepowtarzalny miniony, to w bieżącym Argentyńczyk jeszcze dołożył skuteczności. I ta stale rośnie: 2007/2008 – 0,40 gola na mecz; 2008/2009 – 0,75; 2009/2010 – 0,89; 2010/2011 – 0,96; 2011/2012 – 1,22; 2012/2013 – 1,25. Nie widać żadnych powodów, by sądzić, że trend się odwróci, przeciwnie, Messi systematycznie wzbogaca arsenał środków wyrazu. Powoli pięknieje na głównego w świecie wirtuoza od kopnięć z rzutów wolnych, bramkami szczodrze obdarowuje już również kadrę narodową – przed rokiem bieżącym uciułał 19 bramek w 67 meczach, czyli miał taką sobie przeciętną 0,28, w roku bieżącym przeciętna skoczyła do imponującego 1,5. A ponieważ należy, jak ustaliliśmy, do ścisłej czołówki najwięcej grających i zawsze wytrzymuje pełne 90 minut…

Na razie wbijał piłkę do siatki 299 razy (stronniczo i na jego niekorzyść pomijam mecze reprezentacji olimpijskiej, rezerwy Barcelony etc). Przy wyczynach statystycznych rekordzistów to dorobek skromny – Josef Bican nastrzelał goli 805, Romario 772, Pelé 767, Ferenc Puskás 746, Gerd Müller 735 (autorzy rankingu wliczają im wszelkie możliwe rozgrywki). Tyle że Messi skończył ledwie 25 lat, nie zostawił za sobą nawet połowy kariery. Pohipotetyzujmy ostrożnie – niech do trzydziestki zasuwa w dzisiejszym tempie (73 mecze w klubie i kadrze na sezon), niech potem na pięć sezonów gwałtownie zwolni (znaczy 40 meczów na sezon). Wtedy wystarczy mu zachować do końca kariery średnią 0,89 bramki na mecz, by prześcignąć Bicana. A to średnia – przesuńcie wzrok do akapitu wyżej – poniżej jego standardów z dziś, wczoraj i przedwczoraj. Gdyby miał utrzymać aktualne tempo snajperskie, wybiłby się ponad wszystkich łowców goli niedługo po trzydziestce. Duch dziejów mu sprzyja, ogłaszałem niedawno wystrzałową erę futbolu oraz upadek sztuki defensywnej, która rodzi szaleństwa jak sobotnie dziewięciogolowe w La Coruñii.

Oczywiście nieszczęścia chodzą po ludziach, kariery niszczą rywale łamiący kości albo kobiety łamiące serca, w ciężką depresję wpędzić może ulubiony chomik, który zdechnie, albo zwykłe wypalenie zawodowe. Jeśli jednak Argentyńczyk – sprawiający wrażenie humanoida zaprogramowanego wyłącznie na strzelanie goli, niezainteresowanego niczym, czego nie można przesuwać stopą nad trawą – uniknie poważniejszych dramatów, to znacznie bardziej prawdopodobnie wydaje się, że zostanie rekordzistą, niż że nie zostanie. Jeszcze raz: nie mam pojęcia, czy urośnie na gracza wszech czasów, ale nabieram poważnych podejrzeń, że zejdzie z boiska jako snajper wszech czasów.

PS Przypominam, że jeszcze tylko do 23.59 we wtorek możecie wziąć udział w waszym ulubionym konkursie na jasnowidza roku.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s