Lapidarnie: we wtorek w Copa del Rey patrzyliśmy na zderzenie potęg, które panowały nad światem futbolu wczoraj, w środę w DFB-Pokal na zderzenie potęg, które ponoć mają zapanować jutro.
Żadnej wyraźnej granicy między epokami, rzecz jasna, nie wytyczymy, nie wiemy nawet, czy w ogóle nadejdą, chodzi mi raczej o powszechne wyczucie zmieniających się trendów. Barcelona i Real Madryt reprezentują tutaj nie tylko siebie, lecz także przewodzącą rankingowi UEFA ligę hiszpańską. Bayern Monachium i Borussia Dortmund też nie reprezentują wyłącznie siebie, lecz jeszcze wspinającą się na szczyt rankingu Bundesligę, rozgrywki z najokazalszymi perspektywami.
Powtórzę: niewykluczone, że giganci hiszpańscy zaraz znów rykną i przerażona reszta świata zastygnie, odnoszę się wyłącznie dynamiki wydarzeń, która skłania nas do dostrzeżenia w obu drużynach wad. Katalończycy już nie obijają wielobramkowo zagranicznych przeciwników, a Real nie musi nawet barykadować przedpola, by Barcę złamać. Madrycką wrażliwość na ciosy widzieliśmy natomiast w starciach z Niemcami – w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów piłkarze José Mourinho przegrali półfinałowy dwumecz z Bayernem, w obecnej przegrali grupowy dwumecz z Borussią.
W moc dortmundczyków nadal wątpię. Ich podstawową jedenastkę od rezerw dzieli zbyt wiele, wczorajsza nieobecność Matsa Hummelsa nie tyle nadwątliła defensywę, ile okaleczyła ofensywę – niemiecki stoper, wymarzony łup transferowy dla Barcelony, wyprowadza piłkę z bezcenną precyzją i wizją, operujący na monachijskim stadionie w jego rewirze Neven Subotić i Felipe Santana ryzykowali przy każdym podaniu do przodu, skandalicznie często niecelnym. Nie widać też alternatywy dla Roberta Lewandowskiego, który tym razem Bayernu ani nie drasnął. Nie zdołał zaangażować się w grę, znikał na długie minuty, nie wytłumaczymy go wyłącznie nadmiernie ostrożnym stylem gry i w ogóle brakiem werwy całej drużyny. A jednak trener Jürgen Klopp nie miał ruchu.
Borussia nie obroni ani mistrzostwa Bundesligi, ani Pucharu Niemiec. Czeka ją ciężka przeprawa z Szachtarem Donieck w rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Trzymanie się wąskiej grupy ludzi jej nie służy, o znużenie – tak fizyczne, jak mentalne – mamy powody podejrzewać nie tylko naszego eksploatowanego ponad miarę Łukasza Piszczka (też nie stoi za nim choćby ćwierćzmiennik), zwycięstwa, punkty i gole wydziera z coraz większym wysiłkiem. Przy dortmundzkich ograniczeniach finansowych trudno stale rozbudowywać kadrę – nie każdy wychowanek wydorośleje na niezawodnego wyczynowca, nie każdy tani transfer przyniesie niewspółmierne do inwestycji zyski jak Hummels, Kagawa czy Lewandowski.
Bayern odzyska mistrzostwo Bundesligi, mknie ku Pucharowi Niemiec, zasadza się na triumf w Champions League. Jest doskonale wyposażony wszędzie, po ostatni fotelik dla rezerwowych. W czołówce międzynarodowej wyróżnia się brakiem solisty ponad wszystkich, którego nagła utrata powodowałaby drastyczną utratę jakości. Nie polega na odpowiedniku Leo Messiego, Cristiano Ronaldo czy Robina van Persiego – łatwo wyobrazić sobie, że bez nich Barcelona, Real Madryt i Manchester United ucierpiałaby już przed meczem, psychologicznie. Bawarczycy w środę nie odczuli nieobecności Francka Ribery’ego, mnie dopiero po ostatnim gwizdku oświeciło i zorientowałem się, kogo szlagier z Borussią ominął.
U lidera Bundesligi golami dzieli się wielu graczy, a strzelają je na wiele sposobów. Barcelonę klasyfikujemy jako specjalistkę od ataku pozycyjnego, a Real jako specjalistę od ataku szybkiego, tymczasem monachijczycy umieją wszystko. Piłkę trzymają najdłużej po Katalończykach, tylko im ustępują dokładnością podań; wibrujący na skrzydłach Ribery czy Robben są w stanie wystrzelić z piekielnie szybkim kontrnatarciem; nad wszystkimi formacjami górują ludzie świetni w walce powietrznej (van Buyten, Dante, Javi Martinez, Mandzukic, Gomez), co wykorzystują przy rzutach rożnych i wolnych (własnych i wrogich); po stracie agresywnie naciskają rywala; nie sposób ocenić, czy groźniej nacierają bokami, czy środkiem. Wielogłowym potworem powozi Jupp Heynckes, któremu nie brakuje osobowości, by utrzymywać rygor (sławne grzywny nałożone na Schweinsteigera i Kroosa za założenie na trening białych skarpetek), zdolności do reagowania na przebieg gry, doświadczenia – mistrzostwo świata i kontynentu zdobywał jeszcze jako zawodnik, a trenerem z Pucharem Europy zostawał, gdy Mourinho robił za tłumacza i krzyczał z balkonu na placu Sant Jaume, że Barcelonę będzie miał w sercu zawsze.
Czytam tu i ówdzie, że Pep Guardiola przyjdzie latem na gotowe. Myślę inaczej – podejmie cholernie trudne wyzwanie, zwłaszcza w przypadku ewentualnego zdobycia przez monachijczyków trzech trofeów. Teraz pożera przeciwników Bayern dyszący wściekłością (po sezonie drugich miejsc), po wywarciu zemsty wróciłby Bayern absolutnie usatysfakcjonowany. Znaczy ten najbardziej niebezpieczny. Dla samego siebie.