Kiedy zsiadłem dziś wieczorem z roweru, ogłosiłem oficjalny koniec urlopu, otworzyłem telewizor i rozejrzałem się za meczem tzw. ekstraklasy – wlazło mi w oczodoły widowisko w Lubinie, grał nie byle kto, grał sam wicemistrz kraju Lech Poznań. Gapiłem się i gapiłem, a ponieważ ostro nafaszerowałem się w ten weekend muzyką, zacząłem rozmyślać, jaki utwór mi to widowisko przypomina. Szukałem nawet nie tyle dzieła podobnej klasy, ile dzieła o zbliżonej intensywności.
Ponieważ siedziałem w wannie, prędko odniesiony sukces uczciłem klasyczną „Eureką”, wywrzeszczaną z tym bardziej dziką satysfakcją, że wydłubałem ze łba odpowiednik chyba uniwersalny, oddający treściową gęstość naszej ligi, ale przede wszystkim – przypominający, iż jest to twórczość głównie dla koneserów. Prawdziwych koneserów. Jeśli chcecie się zgodzić bądź nie, koniecznie wysłuchajcie do końca (i koniecznie tego wykonania!, koniecznie nie przegapcie żadnego niuansu!), jak i ja przyjąłem hit lubińsko-poznański, inaczej wściekle zabrania się komentować: