Oba kluby należą, jak wiadomo, do płacących składki i wybierających prezesa fanów, co czyni je wyjątkowymi, i to w sensie pozytywnym – cóż może być w świecie twardego futbolowego biznesu bardziej romantycznego, niż oddanie władzy w ręce ludu kibicującego? Urokliwa nadbudowa kryje jednak przyziemną bazę, czyli ekonomiczne przywileje dające potentatom przewagę nad krajowymi i międzynarodowymi rywalami. Otóż hiszpańskie prawo w Barcelonie, Realu Madryt oraz mających podobną strukturę Athleticu Bilbao i Osasunie Pampeluna widzi instytucje non profit (!), dlatego m.in. pozwala im płacić niższy podatek dochodowy i od nieruchomości. A kiedy państwo ogłosiło w lipcu, że pierwszo- i drugoligowcy zadłużyli się u niego na 663,9 mln euro, to nie wzięło w tym wyliczeniu pod uwagę kwartetu specjalnie traktowanych przedsiębiorstw rozrywkowych. Ich zaległości w ogóle nie ujawniło.
Komisja Europejska od niemal czterech lat bada, czy potentaci z Półwyspu Iberyjskiego nie łamią prawa konkurencji. Śledztwo się wlecze, ale według dziennika „Independent” niebawem zostanie zakończone. I sugeruje, że Barcelona oraz Real zostaną zmuszone do przekształcenia się w normalne spółki akcyjne. Znaczy utracą przywileje.
Problem zajmujący urzędników unijnych jest szerszy – obejmuje generalną tendencję hiszpańskich władz, także lokalnych, do wspierania klubów piłkarskich – o czym już wspominałem w felietonie „Messi wypędzany z raju” (leży za płatną ścianą). Barcelona i Real stanowią jednak szczególne przypadki, bowiem prężą się na szczycie – te organizacje non profit – najbogatszych piłkarskich korporacji świata, ich łączny roczny przychód zbliża się do miliarda euro. I stale uczestniczą w decydujących rundach Ligi Mistrzów, w których spotykają rywali pozbawionych państwowego wsparcia – co konkurentom wydaje się nieuczciwe tym bardziej, im więcej w Lidze Mistrzów regularnej walki biznesowej.
W Hiszpanii osadzone w Barcelonie i Madrycie organizacje non profit zamieniły ligę w jedyną obok serbskiej i ukraińskiej na kontynencie, w której dwa kluby zagarnęły dla siebie 17 z 18 ostatnich tytułów mistrzowskich i wicemistrzowskich. A tego lata transferami za 57 czy około 100 mln wykłuwają oczy konkurencji wyprzedającej się wręcz panicznie.
Oczywiście nie ma co się łudzić, ewentualne pozbawienie ich specjalnego statusu niewiele zmieni, liderzy wypracowali przewagę – nade wszystko marketingową – nie do nadrobienia. Przynajmniej w przyszłości, którą umiem sobie wyobrazić.