Przewodnik po Rzymie. Żółto-czerwony

Francesco Totti, AS Roma

Należy ten przewodnik sporządzić czym prędzej, bo piłkarze Stadio Olimpico rozhulali się z bezprecedensowym w historii klubu rozmachem, więc powinni niebawem przyciągnąć – przynajmniej przed telewizory – turystów, którzy ich zazwyczaj nie zwiedzali. A przewodniki publikowane dotychczas kompletnie się zdezaktualizowały.

Owszem, kilka żywych elementów krajobrazu pozostało niezmiennych, one zresztą nadają żółto-czerwonej części miasta charakter wyjątkowy w całej Serie A – podstawowy skład współtworzą aż trzej wychowankowie urodzeni w sąsiedztwie, w dodatku każdy wywodzi się z innego pokolenia, co gwarantuje ciągłość. Prujący po snajperski rekord wszech czasów Francesco Totti reprezentuje lata 70., Daniele De Rossi lata 80., Alessandro Florenzi lata 90.

Reszta pejzażu jest zupełnie nowa, prawie wszyscy z wyjściowej jedenastki, którzy w sobotni wieczór zasłonili Inter (3:0 w Mediolanie!), jeszcze wczoraj żyli zupełnie gdzie indziej. Gervinho, Kevin Strootman (mój nowy faworyt, w „Walce o ogień” mógłby zagrać bez charakteryzacji, jako naturszczyk), Mehdi Benatia, Vasilis Torosidis oraz bramkarz Morgan De Sanctis zamieszkali w Romie latem 2013, natomiast Leandro Castán oraz Federico Balzaretti latem 2012, to samo dotyczy zresztą nieobecnych na mediolańskim San Siro, acz potrzebnych Adema Ljajicia oraz Maicona (2013). Ba, każdy przybył z zupełnie innej rzeczywistości – jeden robił za pośmiewisko w Arsenalu, inny wegetował jako ćwierćrezerwowy Manchesteru City, jeszcze inni biegali w ligach holenderskiej czy greckiej. A nad wszystkimi nowinkami czuwa trener Rudi Garcia, również zwerbowany zaledwie trzy miesiące temu…

Skrupulatnie odmierzam każdą drobinkę czasu i analizuję geografię, bowiem bez uświadomienia sobie skali zmian nie uświadomimy sobie skali niesamowitości, jakiej doświadczają dziś w Romie, drużynie o najbardziej imponującym dorobku w czołowych ligach europejskich. Przejęty niedawno przez amerykańskich inwestorów klub szamotał się ostatnio we wszechogarniającym chaosie. Prezes James Pallotta chełpił się marketingowymi sztuczkami, które mają nadać Romie globalny rozgłos, ale szatnią szarpał tak, jakby chciał sprawdzić jej odporność na ekstrema, wystarczy wspomnieć eksperymenty z trenerskim żółtodziobem Luísem Enrique (miał zasiać na rzymskich trawach tiki-takę) czy oryginałem – oszołomem? – Zdenkiem Zemanem. Albo wykopywanie z klubu wspomnianego chłopca z sąsiedztwa De Rossiego – lojalnego pomimo mnóstwa zagranicznych pokus, naturalnego kandydata na wieloletniego lidera, gdyby Totti jednak nie wytrzymał do czterdziestki. Albo utrata w przededniu sezonu najskuteczniejszych w drużynie Erika Lameli i Pablo Osvaldo…

Umielibyście namalować okoliczności silniej skłaniające do wygłaszania apeli, by dać nowemu trenerowi spokój, bo ten „potrzebuje czasu”? Zwłaszcza gdy i jego wyciągamy z zupełnie innej beczki – tym razem francuskiej?

Rudi Garcia nie zwlekał. Pobyt w Rzymie rozpoczął od wygrywania. Masowego. Jego poprzednicy wchodzili w zwarcia z lokalnymi bożkami, on ulokował ich w centrum swej wizji – zamiast środkowego napastnika używa „fałszywej dziewiątki” w ciele 37-letniego Tottiego, a ten znów wspaniale spełnia się w roli uwalniającego przestrzeń dla skrzydłowych i pomocników. Jak za czasów trenera Luciano Spallettiego, który wyznaczał trendy, zżynali od niego fachowcy z całej Europy.

Rozbałaganiona dotąd Roma zaczęła znienacka uprawiać futbol bezlitośnie uporządkowany, tracąca dotąd gola za golem Roma w tym sezonie puściła zaledwie jednego, charakter Romie nadają trzej wszechstronni, niezłomni wojownicy – wspomniani Totti z De Rossim, a także Strootman, chyba największe odkrycie sezonu wśród pomocników. A francuski trener dba, by międzynarodowe zbiegowisko scalać w grupę o wyraźnej tożsamości. Ogłosił się autentycznym romanistą; zajadle bronił atakowanych piłkarzy; potrafił zarzucić protestującym przed sezonem kibicom, że działają na rzecz Lazio; triumf nad lokalnym przeciwnikiem przygotowywał uwodzicielskim – ale i ryzykanckim! – hasłem, że „derbów się nie gra, derby się wygrywa”, a potem komentował, że wraz z piłkarzami „z powrotem postawił kościół w centrum miasta”. Przekaz jest klarowny: przywracamy harmonię, czyli właściwą hierarchię, oczekujcie następnych zwycięstw.

Na razie działa. Zafascynowani rzymianie z depresji wzbili się od razu w ekstazę, na wstępne stany pośrednie nie mieli czasu. Francuski zuchwalec przyjechał, zobaczył i z miejsca zaczął nauczać tubylców, jak się gra w piłkę, to we włoskim królestwie trenerów duża bezczelność, zwłaszcza, jeśli nie przemawiasz w glorii zdobywcy Pucharu Europy, jak swego czasu niejaki José Mourinho. Ale geografia futbolu – nie tylko właścicielska – dynamicznie się zmienia, nie ma już krajobrazów jednolitych, zaraz pod Rudim Garcią na szczycie Serie A rozsiadł się właśnie Hiszpan Rafa Benítez.

W szlagierze następnej kolejki to jego Napoli spróbuje naruszyć nieskazitelny dorobek Romy. Ligą włoskiej rządzą – przynajmniej chwilowo, jako lider i wicelider – dwaj trenerzy zagraniczni. Nie zdarzyło się od 44 lat.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s