Wygodnie być spadkobiercą Alexa Fergusona. Wolno ci przegrywać seriami, przegrywać wręcz trochę wypada, niejeden obserwator spodziewał się, że porażki wyeksponują wybitność poprzednika, im ślamazarniej piłkarze Manchesteru United zaczną manewrować po boisku, tym okazalszy hołd złożą legendzie. Wygodnie być spadkobiercą Fergusona, bo kiedy wreszcie wpadnie ci zwycięstwo, choćby z ostatnią drużyną tabeli (Sunderland) i po epizodach wyrwanych z kontekstu gry wciąż marnej, to otoczenie zareaguje, jak po dużym triumfie. Wygodnie być spadkobiercą Fergusona – komentatorzy otulą cię wyrozumiałością, niby krytykują, a jednak zawsze zdążą podkreślić, jak tytanicznej misji się podjąłeś, ewentualne zastrzeżenia podadzą bez podnoszenia głosu, każdy sukcesik puchnie do sukcesu, każdy błąd, np. poniżenie Wayne’a Rooneya publicznym zredukowaniem z roli koła zamachowego do rólki koła zapasowego, chudnie do pomyłeczki.
Tak, David Moyes już poczuł, jak wygodnie być spadkobiercą Fergusona. Kiedy jego piłkarze remisowali z Szachtarem, donieccy dziennikarze dziwili się co prawda na Twitterze, że Manchester United broni się jak rywale z dołów ligi ukraińskiej, ale w kraju nowy trener już wcześniej objaśnił, że do wygrywania w Europie potrzebuje całej kupy porządnych transferów. Dlatego drużyna, która w minionym sezonie zdobyła mistrzostwo ligi angielskiej z 11-punktową nad wicemistrzami, spokojnie leży sobie na dziewiątym miejscu w tabeli, między Hull a Aston Villą, paniki nie ma, wszyscy wiedzą, że nowy trener potrzebuje wsparcia, to nie barbarzyńskie Hiszpania czy Niemcy, aż strach pomyśleć, ile ofiar pochłonęłyby awantury, które wybuchłyby, gdyby od rozdawania punktów – choćby ostrożniejszego, przewagę ich drużyny miały w kraju wcześniej większą – zaczęli robotę Tata w Barcelonie czy Pep w Bayernie.
Ach, jak wygodnie być spadkobiercą Fergusona. Poprzednik nie wyniósł się z klubu, jak to zwykle bywa, lecz został i służy życzliwą radą, spotykacie się z raz w tygodniu. Ach, jak mięciutko, milutko, merytorycznie. Przegrasz mecz, dwa lub trzy, to i tak każdy przypomni, że sir Alex przegrywał latami, zanim ruszył do wygrywania. A kto wypomni, że sir Alex brał hałastrę z ligowych nizin, a Moyes wziął multimedalistów z wyżyn, ten się ośmieszy, to jest team in transition, już w zeszłym sezonie kulejący, z ziejącą od kilkunastu miesięcy wyrwą w środku pola, potrzeba czasu, by klocki poukładać. Ośmieszyłby się oczywiście też śmiałek, który zwróciłby uwagę, że porównania do czasów futbolu analogowego nie mają sensu – dziś, gdy pojedynczy sezon poza Ligą Mistrzów jest finansową katastrofą, żaden prezes wielkiej firmy nie zniósłby tego, co znieśli właściciele MU przed ćwierćwieczem, czyli 13. miejsca w tabeli po czterech latach pracy trenera.
Wygodnie być spadkobiercą Fergusona. On sam wskazał dziedzica, więc on sam przypilnuje, by wybór nie okazał się klęską – ostatnią selekcyjną klęską w karierze. Wygodnie być spadkobiercą Fergusona, w chwilach kryzysu uspokaja świadomość, że chroni cię także tradycja, duch Old Trafford, może nawet marketingowa kalkulacja nakazująca pielęgnować wyjątkowość marki. Wygodnie być spadkobiercą Fergusona, bo choć świat wmawia, że to ty znalazłeś się pod potworną presją, to w istocie pod potworną presją znaleźliby się dopiero – gdyby Manchester na dłużej sprzeciętniał – szefowie klubu. Nikomu innemu nie będzie tak trudno choćby pomyśleć o zmianie trenera, nie wspominając o myśleniu na głos.
Ach, jak wygodnie być spadkobiercą Fergusona. Jeśli się nie uda, kariery sobie Moyes nie zwichnie, zawsze będzie mógł wrócić do Evertonu czy innego klubu evertonopodobnego, żadne ewentualne niepowodzenie na Old Trafford reputacji mu nie zrujnuje. Jest zatem przyjemnie, nowy trener urządza się w Manchesterze United w pełnym komforcie. Komforcie, jakiego nie miał nawet – choć przetrwał – sir Alex. Już w poprzedniej pracy Moyes czuł się pewnie, teraz ma najbezpieczniejszą posadę świata.