Wszyscy przeczuwaliśmy, że ta potęga wzejdzie, promyki od dawna przedostawały się na największe stadiony, sam latem 2012 roku blogowałem o zagadce nie do rozwikłania. Dlaczego 11-milionowy kraik spłynął znienacka nieprawdopodobnym talentem, skoro nie przedsięwziął żadnego przełomowego uzdrawiania swojego futbolu, jak np. sąsiedzi z Francji (nagrody odbierali u schyłku lat 90.) i Niemiec (odbierają je ostatnio)? Prywatne firmy, niezależnie od siebie i dla czystego zysku, zainwestują w poprzedzone intensywną selekcją szkolenie i już wystarczy, nazajutrz stajemy się eksportowym potentatem, zasypującym towarem najbogatsze ligi świata? Pomogło to, że po poniżającej klęsce na rozgrywanym u siebie Euro 2000, federacja rozesłała klubom podręcznik ze wskazówkami, jak uczyć dzieci?
Tajemnicy nadal nikt nie odkrył, być może dlatego, że tajemnica wcale nie istnieje, jak zdaniem wielu nie istnieją Belgowie – obywatele państwa znajdującego się nieustannie w krawędzi rozpadu, a paradoksalnie dającego stolicę zjednoczonej Europie. Wiemy natomiast, że w futbolu Belgowie istnieją coraz zuchwalej. Właśnie awansowali na mundial w stylu zarezerwowanym ostatnio wyłącznie dla Hiszpanów, Niemców i Holendrów. 8 zwycięstw, 1 remis, stosunek bramkowy 17-3. Drużyna zwarta i zorganizowana w stopniu niełatwym do uzyskania w reprezentacjach, w rankingu FIFA plasująca się już na szóstym miejscu, w następnym notowaniu wyskoczy prawdopodobnie jeszcze wyżej – nad Kolumbię i Włochy, co da jej czwartą pozycję. A na mistrzostwach świata wystawi wyłącznie ludzi, których już lepiej już gorzej znacie z lig europejskich, wyrobników z prowincji wśród nich nie uświadczysz.
Do losowania grup przystąpi Belgia, uwaga, jako rozstawiona. I chyba już teraz wiadomo, że dla mnóstwa fanów – spragnionych nowości, jak zawsze – będzie podczas turnieju drużyną drugiego wyboru, ulubioną zaraz po własnej. A dla tych, którzy własnej nie będą mieli – pierwszego wyboru.
Kiedy na nią patrzę, nie umiem oprzeć się skojarzeniu z reprezentacją Francji, która zdobywała mistrzostwo świata i Europy – tutaj też mamy miksturę genów z całej planety. Kiedy natomiast szukam wspólnego mianownika dla kluczowych belgijskich piłkarzy, dostrzegam imponujące warunki fizyczne – rdzeń tworzą wielkogabarytowi twardziele, od Kompany’ego (190 cm) i van Buytena (197), przez Witsela (187) i Fellainiego (194), po Benteke (190) i Lukaku (191). Ten ostatni – opisywałem cud natury, gdy miał 16 lat – poleci na MŚ jako rozpoznawana ponad granicami gwiazda, jeśli tylko José Mourinho pójdzie po rozum do głowy i zabierze go w styczniu z wypożyczenia do Evertonu (i jeśli zdoła, ponoć sobie tego nie zagwarantował). Oczywiście gwiazda niejedyna, skoro między wielkoludami przemyka 22-letni mikrus Eden Hazard, część innego niespotykanego zjawiska, wpisującego się w ten magiczny czas – w reprezentacji zadebiutował już jego 20-letni brat Thorgan, w White Stars Bruxelles zaczyna karierę 18-letni Kylian (co ciekawe, wszyscy wykonują na boisku podobne role), w Chelsea ćwiczy 9-letni Ethan, a w przeszłości w ligach belgijskiej kopali również mama Carine oraz tata Thierry. Niczego sobie rodzinka, aż się boję sprawdzać, czy akwariowe rybki nie pływają aby u nich w zalecanych przez federację ustawieniu 4-3-3. Mniej efektownie wyglądają nawet bracia Borlee – belgijscy czterystometrowcy, którzy do sztafety 4×400 m na sierpniowych mistrzostwach świata musieli dosztukować jednego biegacza spoza rodziny.
Nawiasem mówiąc, ta opowieść staje się jeszcze bardziej przytłaczająca, gdy zerknąć, co wyprawiają Belgowie w wieku juniorskim. Młodzieżówka prze od zwycięstwa do zwycięstwa na igrzyska w Rio de Janeiro, 19-latkowie rozpoczęli właśnie eliminacje do mistrzostw Europy od dwóch zwycięstw, chyba wszyscy usłyszeli 17-letnim Zakaria Bakkalim, o dojrzewających bogactwach pisze John Chapman w otwartym liście do angielskiego selekcjonera Roya Hodgsona, który umyślił sobie przeciągnąć na stronę Anglików innego belgijskiego żółtodzioba, Adnana Januzaja z Manchesteru United.
Oni przyszłością żyć jednak nie potrzebują, teraźniejszość smakuje przepysznie, a operacją mundial 2014 kieruje Marc Wilmots, który w sprawach mundialowych ma rachunki do załatwienia. Przed 12 laty, kiedy poleciałem na swoje pierwsze mistrzostwa, wytypowałem go – wówczas już schorowanego weterana – do gazetowej jedenastki turnieju, ale on usatysfakcjonowany z boiska nie schodził. W 1/8 finału z Brazylią zabawiał się z Lucio jak chciał, był tamtego wieczoru najlepszy, strzelił nawet gola. Niestety, sędzia niesłusznie go anulował.
Dziś Wilmots ma kłopoty przyjemniejsze, z każdym tygodniem będzie mu trudniej pomijać przy powołaniach tych, których kadra nie pomieści. Jak już ćwierkałem na Twitterze, przybywa powodów, by ten kraj rzeczywiście rozparcelować na Flandrię i Walonię.