Tajemnicą poliszynela jest, że mamy reprezentację rozdrobnioną na samotne wyspy i archipelagi. Bez zwartej grupy liderów – niech to będzie rada drużyny, jak zwał, tak zwał – za to z trzema potencjalnymi ośrodkami władzy, w osobach Roberta Lewandowskiego, Jakuba Błaszczykowskiego i Artura Boruca. Rozbicie dzielnicowe po piłkarsku.
Przed piątkowym meczem w Charkowie niezależnie od siebie dotknęli problemu ludzie, których doświadczeniu wypada ufać.
Jacek Bąk – 96 występów w reprezentacji, dwa mundiale i Euro 2008 w dorobku – mówił w wywiadzie dla „Gazety”: Kiedy grałem w Katarze, odliczałem dni do zgrupowania kadry. Byliśmy jak rodzina, zjeżdżaliśmy się i było powitanie. Żadnych iPodów czy PlayStation, a jeśli już – to w mniejszym wymiarze niż teraz. Nie jestem w środku, ale widzę, że drużyna jest niespójna.
Wracający do reprezentacji Mariusz Lewandowski – w dorobku 65 meczów dla Polski, mundial i Euro 2008 – opowiadał „Rzeczpospolitej”: Po dwóch dniach na zgrupowaniu mogę powiedzieć, że musimy więcej rozmawiać o meczach, które mamy przed sobą. Analizować. Nastrajać się na walkę w dniu meczu jest za późno. Drużyny nie buduje się tylko na boisku, po to są wspólne obiady, kolacje, żeby przy stole rozmawiać jak ludzie. Wbijam to do głów młodym w Sewastopolu. Pokoleniu iPadów trzeba wytłumaczyć, że piłka to coś innego niż tylko trening, a potem już tylko dom albo zabawa.
Obaj przesłuchiwani zeznawali w konkretnej sprawie, ale nieświadomie używali języka socjologów, którzy w całej nowoczesności widzą rzeczywistość zatomizowaną jak nigdy. Zaludniać go mają indywidualiści zintegrowani ze światem wirtualnym i tam łatwo nawiązujący kontakty, lecz miewający kłopoty z wejściem w głębsze relacje niecyfrowe. W sporcie drużynowym niezbędne, by spoić jednostki w grupę – inaczej zwyciężać niełatwo. I Bąk, i Lewandowski z niechęcią mówią o rozmaitych iGadżetach, wzdychając zapewne do czasów, gdy kadrowiczów integrowały karty, bilard czy inne emocjonujące towarzyskie wyzwania, w których nie brały udziału żadne awatary.
To oczywiście zjawisko uniwersalne – wszystkim nam zdarza się jadać śniadania wśród milczących manekinów wciągniętych przez smartfony – więc nie powinno stawiać rywali w uprzywilejowanej pozycji.
Kiedy jednak ponownie zejdziemy na poziom szczegółu, to w polskiej drużynie ujrzymy chmarę szczególnie rozproszoną. Jesienią ukułem pojęcie „pokolenia Erasmusa”, do którego zaliczyłem – granice są oczywiście umowne i ruchome – graczy przejętych w bardzo młodym wieku przez akademie zagraniczne. Co powinno ich uwalniać od polskich kompleksów (stąd moja częściowa niezgoda na tezę Michała Okońskiego, że naszą piłkę przywodzi do klęsk wiecznie żywy homo sovieticus), ale powoduje też, że przyszli reprezentanci będą pochodzić z różnych światów w coraz większym stopniu. Nie będzie ich łączyć zupełnie nic, nawet szczątkowa znajomość czy wspólnota doświadczeń z polskiej ligi.
Ta przyszłość dzieje się już. Obecni kadrowicze pochodzą z różnych kultur bardziej niż ich poprzednicy. Powołujemy zassanych przez Zachód w sportowym niemowlęctwie Krychowiaka czy Zielińskiego, zawodników naturalizowanych lub Polaków urodzonych poza Polską, niedobitki z naszej tzw. ekstraklasy etc. Z Ukrainą i Anglią przegrywała zresztą drużyna wyjątkowa. Waldemar Fornalik na oba mecze rzucił jedenastki złożone wyłącznie z piłkarzy klubów zagranicznych, w obu też wpuszczał rezerwowych wyłącznie z klubów zagranicznych, ale nade wszystko uderza, że KAŻDY zawodnik podstawowego składu, wyjąwszy duet dortmundzki, przyjechał z innej ligi. Popatrzmy na skład z Charkowa: Liga angielska – rosyjska, rumuńska, włoska, druga niemiecka – francuska, ukraińska – Bundesliga, holenderska, belgijska – Bundesliga.
Nie dość zatem, że żyjemy w erze młodych niepełnosprawnych społecznie, to jeszcze rozrzuca ich po całej planecie. Co gorsza, jedyni w reprezentacji zjednoczeni barwami klubowymi Lewandowski i Błaszczykowski często zachowują się na boisku jak jednoosobowe ruchy separatystyczne, a poza boiskiem, to też już wiedza publiczna, łączy ich bardzo szorstka przyjaźń. Akurat tych, którzy powinni – również z racji umiejętności – stworzyć jądro, wokół którego wirują te elektrony we wszystkich kolorach Europy. Słowem, jak już spadają na nas nieszczęścia, to stadami. Może zamiast rozpaczać po przegranych eliminacjach, powinniśmy odetchnąć, że z tego rozszczepienia nie eksplodowało nam w oczy jeszcze klęską w Mołdawii?
PS Przypominam, żebyście podliczyli i podali pod poprzednią notką swoje wyniki w konkursie na Jasnowidza roku. Termin mija w niedzielę o 23.59. Możecie też proponować tam swoje pytania do kolejnej edycji, zapomniałem poprosić wcześniej.