Jak już zapewne wiecie, mityczni bohaterowie boisk z lat 70. są więcej niż podejrzani o to, że swoje powodzenie zawdzięczają m.in. ostrej szprycy. Doniosła sprawa, aż dziw, że nieniderlandzkie media ją właściwie zignorowały, w końcu bez „futbolu totalnego” nie byłoby ani srebrnej ery reprezentacji Holandii, ani hegemonii Ajaxu Amsterdam, ani barcelońskiej tiki-taki. To fundament przeszłości i teraźniejszości tego sportu.
Do tematu wrócę w felietonie do poniedziałkowej „Gazety Sport.pl Extra”, teraz tylko jeden drobiażdżek. Kiedy mianowicie wspominamy, np. w archiwalnych migawkach, Johana Cruyffa i jego kumpli, zazwyczaj skupiamy się nad tym, co wyczyniali z piłką przy stopach. Byli oni tymczasem także prekursorami nowoczesnego pressingu, legendarny trener Rinus Michels żądał, by zawodnicy naciskali rywala także wtedy, gdy to on przejmuje piłkę – z fantastycznym defensywnym skutkiem, przed finałem MŚ 1974 Holendrzy stracili ledwie jednego gola (samobója bez znaczenia, w wygranym 4:1 meczu z Bułgarią). Co wymagało oczywiście końskiego zdrowia… Rozglądałem się za pojedynczymi dowodami rzeczowymi, gdy znów się okazało, że w internecie jest wszystko. Poniższa mozaika wyimków z mundialowego zwycięstwa nad Argentyną bardzo sugestywnie, acz nie kradnąc wiele czasu, utwierdza w bardzo ponurych odpowiedziach na pytanie, czy doping rzeczywiście mógł mieć dla holenderskiego cudu znaczenie zasadnicze…