Bayern, czas ludożerców

Bayern, Bundesliga, Liga Mistrzów, Pep Guardiola

Wyrzucaliście mi swego czasu, że zbyt łatwo rozdaję tytuły „kandydata na drużynę wszech czasów”. Klękałem przed Barceloną według Guardioli, potem nie zdążyłem jeszcze wrócić do pionu, gdy padłem przed Bayernem według Heynckesa.

Ale jak uniknąć spektakularnych gestów, skoro trafił nam się akurat taki moment w historii futbolu? Gdy ci, którzy dorwą się do wygrywania, nie wygrywają tak po prostu, lecz uprawiają wygrywanie masowego rażenia, o zasięgu dla nikogo wcześniej niedostępnym? To nie był PR, Barcelona naprawdę wzięła bezprecedensowe sześć trofeów z rzędu, naprawdę odebrała rywalom piłkę na pełne 90 minut, naprawdę biła rozmaite rekordy w lidze hiszpańskiej.

Aż nastał Bayern. I zaczął wyglądać jeszcze potężniej. Nie dlatego, że wiosną w półfinale Ligi Mistrzów wychłostał Katalończyków siedmioma golami – tamtą klęskę mogliśmy traktować jako symboliczne przejęcie (gwałtem) władzy, ale to była już inna, słabsza Barca, która nawet nie broniła trofeum. Monachijczycy chwilami przerażają, bo zdają się jeszcze bardziej nietykalni, jeszcze bardziej nieskazitelni w każdej formacji, aż po bramkę – między katalońskimi słupkami stoi świetny Victor Valdes, między bawarskimi stoi najlepszy na świecie Manuel Neuer. No i w minionym sezonie wydajność podnieśli na pułap, jak wyliczyliśmy wiosną, nieosiągalny dla nikogo w powojennym futbolu poza Ajaxem Amsterdam. To nie noty za wrażenia estetyczne, to fakty.

Jesienią nie zawsze faworyci zachwycają, ale chyba wypada się posłuchać Matthiasa Sammera, który poucza, że „dobry koń skacze tylko tak wysoko, jak musi”. Najwyżej wznieśli właśnie wtedy, gdy poprzeczka miała wisieć najwyżej – w wyjazdowym meczu Ligi Mistrzów z Manchesterem City. Dzisiejszemu, najtrudniejszemu wyzwaniu krajowemu podołali na miarę imponującego wyjazdowego 3:0 – owszem, z pokiereszowanej kontuzjami Borussii ostała się połowa, ale wszechmoc Bayernu polega właśnie na tym, że nie zauważa nawet nieobecności Ribery’ego, jednego z faworytów plebiscytu Złota Piłki. Wreszcie w dwóch meczach zremisowanych monachijczycy pogubili punkty dość pechowo – Bayer wyrównał dzięki jedynemu celnemu strzałowi (niecelnego nie oddał), Freiburg wtłukł gola w końcówce jednej z inauguracyjnych gier pod Guardiolą. Efekty są oczywiście historyczne. Bayern śrubuje kolejny rekord Bundesligi – nie przegrał od 38 kolejek, czego zresztą Barcelona ani w ogóle nikt poza Realem Sociedad z sezonu 79/80 w lidze hiszpańskiej jeszcze nie dokonał…

Zewsząd słychać, że Guardiola przyszedł na gotowe, ja sądzę, że wręcz przeciwnie – nieprzypadkowo triumfatorzy Ligi Mistrzów nigdy tytułu nie obronili, tymczasem Bayern dodatkowo nasycił się zwyciężaniem obfitszym niż jakiekolwiek znane nam na tym poziomie rywalizacji. Trwa zatem rekonstruowanie drużyny, podczas którego trzeba uważać, by unikać wpadek, każda byłaby wszak rozdmuchana ponad zdrowy rozsądek. Na razie się udaje, więc mecze są raczej ciekawe niż emocjonujące. Podziwiamy taktyczną elastyczność drużyny, np. dzisiejsze zmiany w Dortmundzie, które jakby zmierzały ku domniemanemu ideałowi tiki-taki, czyli ku jedenastce złożonej wyłącznie ze środkowych pomocników – Götze i Thiago Alcantara zastąpili środkowego napastnika i stopera. Zaintrygowani obserwujemy także, jak trener przemodelowuje Phlippa Lahma, reklamując go zarazem w wywiadach jako najinteligentniejszego gracza, z jakim pracował.

By całkiem zniechęcić przeciwników, najważniejszy cios zadał dziś Borussii wydarty jej Götze. Ależ to musi być czasami beznadziejne uczucie, konkurować w Bundeslidze z Bayernem. Jak walka o przetrwanie z ludożercą. Obaj szukacie pożywienia, tyle że on ma chrapkę również na ciebie. I wystarczy mu wyciągnąć łapę.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s