Mam kolegę, który sam przedstawiał się zawsze jako klasyczny kibic niedzielny, na mecze kopane patrzący okazjonalnie. Kolega ów, zanim całkiem zerwał kontakt z rodzimym futbolem, oglądał wyłącznie – taki miał zwyczaj – jego starcia z futbolem zagranicznym. Nadwiślańską ligę zasadniczo ignorował, zasiadał przed meczami polskiej reprezentacji oraz polskich klubów w europejskich pucharach.
Gdyby zwyczaju nie porzucił, jego najświeższe doświadczenia – podziwiałby Polskę oraz Legię – wyglądałyby tak: 0:2 z Lazio, 0:0 z Irlandią, 0:2 ze Słowacją, 0:2 z Trabzonsporem, znów 0:2 z Trabzonsporem, 0:2 z Anglią, 0:1 z Ukrainą, 0:1 z Apollonem Limassol, 0:1 z Lazio. Od połowy września polskie drużyny rozegrały 810 minut meczu z resztą świata, przeciwników z czołówki nie napotkali. Gola nie strzelili nikomu. Po raz ostatni tę drobną przyjemność mieli w San Marino. Potem 13,5 godziny o suchym pysku.
Jeśli lubicie dobijać konie, to analizujcie, kto mógł kopnąć trochę bardziej w lewo, a kto trochę bardziej w prawo, kogo jeszcze trzeba było powołać lub wystawić, gdzie należało skorygować taktyczną, przepraszam za słowo, strategię, żeby coś gdzieś kiedyś nam wpadło. Ja przypomniałem sobie dziś drużynę – z Bolzano, to kilkaset kilometrów od tak szczęśliwego dla naszych San Marino – znaną we Włoszech jako najgorsza. W Gruppo Sportivo „Excelsior” zasadą jest, że każdy piłkarz gra w trakcie sezonu przez identyczną liczbę minut. Nie istnieje podstawowa jedenastka, nie istnieje status rezerwowego, każdy ma mieć tyle samo frajdy. Sądzicie, że gdybyśmy zastosowali ten manewr w reprezentacji Polski i mistrzu Polski, to bilans minionych 810 minut wyglądałby marniej niż 0:13?