Wielka Brazylia z maleńką Chorwacją na inaugurację. Mistrz świata Hiszpania z wicemistrzem Holandią już w pierwszej rundzie turnieju. W najsilniejszej grupie Niemcy, Portugalia, USA i Ghana.
Chorwaci mogli jęknąć z zachwytu. Zagrać na otwarcie z królową futbolu – na mistrzostwach magicznych również dlatego, że odbędą się u niej – to zaszczyt, a ewentualna porażka szans nie niweczy. W tej grupie grają jeszcze Meksyk, który wlókł się przez eliminacje, jakby po pięciu awansach z rzędu mundial mu się znudził, oraz Kamerun, tradycyjnie rozbałaganiony, z potężniejszym niż trener, humorzastym napastnikiem Samuelem Eto’o. Da się przeżyć.
Brazylijczycy też powinni być zadowoleni. Oni organizują mistrzostwa, by przegnać upiory przeszłości. W 1950 roku oddali u siebie tytuł Urugwajowi – to był najtragiczniejszy epizod w ich sporcie XX wieku.
Jeśli jednak uspokojeni gospodarze przesuną wzrok w górę drabinki, adrenalina musi im skoczyć. W 1/8 finału zderzą się z kimś z grupy B. A tam wylądowała broniąca złota Hiszpania. I broniąca srebra Holandia, która zatrzymała „Canarinhos” na poprzednim turnieju, by ostatnio w najbardziej imponującym stylu przemknąć przez eliminacje strefy europejskiej. Mało? Są jeszcze Chilijczycy – gdybyśmy mierzyli atrakcyjność drużyny jej skutecznością, nie mają konkurencji, w 16 meczach kwalifikacyjnych nastrzelali 54 gole.
Hiszpanie, znani z wolniutkiego rozpędzania się, tym razem muszą więc wystartować ostro. To drużyna coraz częściej oskarżana o wypalenie – trener Vicente del Bosque nie chce się rozstawać ze starymi mistrzami – ale przed nią wyzwanie nad wyzwaniami. Zostać pierwszą reprezentacją w historii, który wygra cztery kolejne turnieju mistrzowskie – po Euro 2008, MŚ 2010 i Euro 2012.
Na innych spadło jeszcze więcej pecha. Nie tylko ze względu na wylosowanych rywali. – Trafiliśmy na wariant najgorszy z najgorszych – westchnął Jürgen Klinsmann, trener piłkarzy USA skojarzonych Niemcami, Portugalią oraz najbardziej stabilną wśród reprezentacji afrykańskich Ghaną. Podłamała go jednak logistyka fazy grupowej, skazująca na podróże między bardzo oddalonymi od siebie stadionami. Bardzo oddalonymi i położonymi w ekstremalnie odmiennych strefach klimatycznych. To będą na MŚ przykre okoliczności towarzyszące dla wszystkich, a piłkarze USA pokonają w fazie grupowej największy dystans – 5603 km.
Słowem, to grupa śmierci w sensie ścisłym. Nie ma w niej nikogo, z kim wygrywa się łatwo. Jedyna taka na mundialu. I jeszcze wyładowana perfekcyjnym przygotowaniem atletyczno-kondycyjnym.
Potentaci skoczą sobie do oczu także tam, gdzie rywalizują Urugwaj, Włochy, Anglia i Kostaryka. To grono najbardziej utytułowane (trzech mistrzów świata!), choć onieśmiela bardziej przeszłością niż teraźniejszością. Włosi przeżyli przed czterema laty bezprecedensową traumę – nie wygramolili się z grupy, choć mieli tam Słowację, Paragwaj i Nową Zelandię. O Anglikach szkoda wspominać, oni w marzeniach o medalu prestiżowych imprez przypominają Polaków marzących o wyjściu z grupy.
Poszczęściło się Argentyńczykom. Dostali: debiutującą Bośnię i Hercegowinę, niezidentyfikowany Iran oraz naiwną Nigerię. Przebycie 1/8 finału też wydaje się zadaniem wybitnie osiągalnym. Leo Messi mógł pomyśleć, że prawdziwy pościg za Diego Maradoną, rozpocznie dopiero w ćwierćfinale.
PS I oczywiście pobawcie się w typowanie. Tutaj.