Czy Legia wie, kogo bierze

Legia Warszawa, Henning Berg, Bogusław Leśnodorski

Legia zareagowała jak firma z ambicjami. Jeśli wylewasz z pracy trenera, który wiosną zdobył mistrzostwo i puchar kraju (najładniejszy sukces od blisko dwóch dekad), a jesień zakończył na pozycji ligowego lidera, to nade wszystko wykrzykujesz „precz z minimalizmem”. A moment, by podjąć decyzję, był jedyny możliwy – wcześniej ryzykowałbyś destabilizację w trakcie intensywnego sezonu, hamletyzując w przerwie zimowej marnotrawiłbyś czas ewentualnego następcy Jana Urbana, zwlekanie do ostatniej kolejki rozgrywek nie miało już w ogóle sensu, skoro wyniki w tychże rozgrywkach nie są wiarygodnym kryterium dla oceny jakości drużyny. Trudno sobie wyfantazjować, co musieliby wyczyniać w tzw. ekstraklasie warszawscy piłkarze, by podnieść notowania swego trenera. Znów musielibyśmy czekać do europejskich pucharów, zanim poważni rywale zweryfikowaliby dokonania Urbana.

Nie wiem, czy zwolniony trener byłby w stanie wznieść się ponad to, co oglądaliśmy dotychczas. 35 rozegranych od lipca meczów to dawka, której nasi ligowcy dotąd nie przyjmowali, ich szef miał zatem prawo mylić się, gdy na początku sezonu odmierzał właściwą jego zdaniem intensywność rotacji składem. To okoliczność łagodząca, trudniej znieść rozczulający prymitywizm legijnego planu gry (kopnij na skrzydło, a stamtąd dośrodkuj do napastnika, którego nie ma), okrutnie demaskowany przez Lazio, Trabzonspor czy Apollon. W mojej pamięci utkwiły też słowa „nie można być wynikowcem” – skierowane do niezadowolonych z europejskich porażek trybun, acz deprawujące piłkarzy, świetnie opłacanych wyczynowców, którzy powinni czuć odpowiedzialność właśnie za twardy konkret, a nie wmawiać sobie, że się na boisku starali, więc jest OK. To nie był przywódca, z którego bije moc.

Henning Berg przyzwyczajał się do zwyciężania jako piłkarz, mistrzostwo Anglii brał i w Blackburn, i w Manchesterze United, gdzie trenował pod szefem, który słowa „wynikowiec” nie użyłby jako obelgi, bowiem sam był „wynikowcem”. Trenerskie kompetencje Norwega pozostają jednak nierozpoznane, wszędzie gdzie pracował, panował mniejszy lub większy bałagan (potem wkleję tutaj link do artykułu z jutrzejszej „Wyborczej”). Możemy się co najwyżej pozastanawiać, czy Legia szukała następcy Urbana mądrze.

Od lat nie mieści mi się w głowie, że najbogatsze polskie kluby nie najmują renomowanych zagranicznych trenerów albo trenerów z zawodniczą przeszłością, która pozwala podejrzewać ich o mentalność zwycięzców. A jeśli już najmują, to zbyt łatwo się z nimi rozstają (patrz osławione wypędzenie Dana Petrescu z Wisły Kraków). Przybywa gier drużynowych, w których natchnione przez cudzoziemskich selekcjonerów reprezentacje Polski osiągają sukcesy (najnowszy osiągnęły szczypiornistki), natomiast futbolowe kluby trwonią gruby szmal na piłkarzy – Arruabarrena, Descarga, Šuler czy Antolović należeli do najwyżej opłacanych w całej lidze, a niemal nie grali! – żałując zarazem na trenerów, czyli ludzi dla wyniku istotniejszych. Strategia niedorzeczna, choć zrozumiała. Menedżerowie polskiej piłki zwyczajnie nie wiedzą, jak szukać. Oddaleni od świata nie mają kontaktów, niekiedy słusznie obawiają się naciągaczy, polegają na przypadku. „Engela zaproponował Boniek, Bońka – Boniek, Beenhakker zgłosił się sam, Janasa wymyśliłem ja” – wspominał w tym roku Michał Listkiewicz, zapytany o metodę wyłaniania trenerów reprezentacji kraju. Nieświadomie podsumował więcej niż chciał.

Czy Legia wie, kogo bierze? Pedantycznie przeanalizowała, wnikliwie przemyślała, realizuje precyzyjną wizję? Ta historia też wygląda na nieco przypadkową – zdarzyło się, że los zetknął nas w kwalifikacjach Ligi Mistrzów z Molde, zdarzyło się, że przeciwników prowadził akurat Ole Gunnar Solskjær, zrobił wrażenie, złożyliśmy mu propozycję, odmówił, polecił kumpla, wzięliśmy. I jeszcze ta pocieszna „rekomendacja” Alexa Fergusona, który „jest na bieżąco z wydarzeniami w polskiej piłce nożnej”… Nie zarzucam wymienionym nieszczerości, ale komplementujący się wzajemnie trzej przyjaciele z boiska zasługują na ograniczone zaufanie. A gdyby warszawski klub wyruszał na poszukiwania z własnej inicjatywy, prawdopodobnie nigdy by na Henninga Berga nie wpadł. Nadzieja w tym, że prezes Bogusław Leśnodorski poprzedził nominację badaniami szerokiego zasięgu. Że zebrał poszlaki, których nie widać w CV, a czynią Norwega podejrzanym o bycie pazernym na sukces „wynikowcem”, zdolnym wyrwać piłkarzy Legii z taktycznego i mentalnego upośledzenia oraz kompleksu prowincjusza, który w Europie obrywa od każdego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s