Pierwsze futbolowe superwydarzenie roku 2014. Transmitowane do 200 krajów, także w 3D, może niemal przesądzić – przy zwycięstwie gospodarzy – o mistrzostwie Włoch. Lider kontra wicelider, lokalna potęga wznoszona już trzeci sezon kontra lokalna potęga wyrosła znienacka w sezonie bieżącym, która pragnie przeżyć to, co przed chwilą przeżywali turyńscy rywale – wrócić na krajowy szczyt w tempie przyspieszonym, bez wspinania się mozolnego, rozciągniętego w czasie ponad psychiczną wytrzymałość kibiców. Pomyślałem, że to odpowiedni moment, by znów poblogować kilkugodzinnie o Serie A, którą dawno temu poznawałem jako krainę nieskończonego dobrobytu, dla zawodników tak atrakcyjną, że skupiała właściwie wszystkich najwybitniejszych na świecie, prawie jak koszykarska NBA.
17.45. O włoskich rozgrywkach blogowałem zazwyczaj w tonacji żałobnej. Wszystko przez to, że „A jednak się kręci” założyłem akurat wtedy, gdy włoskie eldorado zaczęło podupadać – jesienią 2007 r., po ostatnim triumfie w Lidze Mistrzów Milanu. Potem zdarzyło się się jeszcze zwycięstwo Interu (2010), ale to był wyrwany z kontekstu incydent, spłodzone wbrew duchowi dziejów autorskie dzieło José Mourinho. Generalnie chudnące w oczach włoskie kluby wypraszano z europejskiego towarzystwa coraz brutalniej i wcześniej (żaden poza Interem nie zajrzał po 2007 r. do półfinału), aż dotarliśmy do tu i teraz, czyli hitu nad hitami w Serie A, w którym drużyna wykopana z Champions League już w rundzie grupowej (przez tureckie Galatasaray!) podejmuje drużynę spoza Champions League. A w tabeli tuż pod nimi unosi się Napoli, kolejny klub, który nie przetrwał jesieni w LM…
Degradacja sportowa musiała odbić się na popularności. Nic dziwnego, że kiedy pytam kolegów ze Sport.pl, dlaczego ważne mecze Serie A relacjonują na żywo coraz rzadziej – wśród nich jest fan Juve – słyszę, że wszelkie próby kończą się fiaskiem. „Nie klika się”. Stąd moja decyzja, by tę blogową relację nazwać „podróżą do przyszłości”. Turyńczycy powinni się z ponurej teraźniejszości jako pierwsi, choćby dlatego, że ich sytuację finansową poprawia granie na własnym stadionie (ten luksus mają w Italii jeszcze tylko Sassuolo oraz Reggiany, które obiekt dzielą, a także modernizujące się Udinese). A rzymianie mogą uciec do lepszego jutra, jeśli wreszcie wydobędą się z chaosu sportowego – o kwestie biznesowe się nie martwię, żywię raczej nadzieję, że amerykańscy właściciele wreszcie wykorzystają potencjał marketingowy miasta, przecież turystycznego raju.
18.12. Zaczynamy od trenerów. Antonio Conte przybył, zobaczył, zwyciężył. Wiosną w 2011 r. obejmował drużynę w stanie rozkładu, przez dwa kolejne sezony czołgającą się na 7. miejscu – tak marnie nie było od pół wieku. I już po kilku miesiącach zyskał sławę nadzwyczajnego motywatora. W szatni rozwieszał gazety z najbardziej prowokującymi wypowiedziami rywali, nawet po udanej passie meczów potrafił zebrać przed treningiem piłkarzy, zajrzeć w oczy każdemu z osobna, wrzeszcząc, że boi się dnia, w którym po wysłuchaniu zbyt wielu pochwał poczują się zrelaksowani, i żąda, by „grali z pianą na usta”. Jego Juventus od razu zdobył tytuł (nie poniósł porażki!), by następnie go obronić. Andrea Pirlo mówił tak: „Spodziewałem się trenera zdeterminowanego i charyzmatycznego, a odkryłem fachowca, który także wiedzą taktyczną mógłby się dzielić ze wieloma starszymi kolegami. Każe nam grać w 11 przeciw nikomu, powtarzać ruchy przez kilkadziesiąt minut, aż wykonamy je właściwie. Dlatego wygrywamy w 11 na 11”.
Rudi Garcia, najęty minionego lata, wystartował w Romie podobnie. Pardon, efektowniej. Drużyna rozbałaganiona i bezbronna na tyłach, wskutek wariackich eksperymentów trenerskich rozrywana golami jak żadna w Serie A, zaczęła nagle uprawiać futbol bezlitośnie uporządkowany. Długo zwyciężała bez strat własnych (o jej bajkowym początku blogowałem tutaj), pomimo niedawnej zadyszki i utraty pozycji lidera pozostaje jedyną niepokonaną w Serie A. Ba, jedyną obok zjawiskowego Bayernu niepokonaną w dziesięciu czołowych ligach europejskich.
18.44. Turyńską defensywę w całości do reprezentacji Włoch przenosi trener Cesare Prandelli, już to zastępuje jakiekolwiek rekomendacje. Jej oryginalność polega m.in. na wsparciu, jakie oferuje dreptającemu przed nią Andrei Pirlo – tworzą ją zawodnicy z wizją, chętnie rozpruwający szeregi przeciwnika dłuższym prostopadłym podaniem (na specjalne wyróżnienie zasługuje tutaj Leonardo Bonucci), co przydaje się zwłaszcza wtedy, gdy przeciwnik swój plan chciałby sprowadzić do osaczenia sławnego rozgrywającego. To nie wystarcza, zagrożenie może nadejść zewsząd.
Rzymianie obrońców importują. Dziś znów będą polegać na Brazylijczykach Maiconie, Leandro Castanie oraz Dodo, ale wszystkich przesłania Marokańczyk Mehdi Benatia – jesienią rewelacyjny, przez co bardziej porywczych komentatorów obwoływany już stoperem numer jeden w Italii (zapewne również dzięki aż czterem strzelonym golom, zalety ofensywne zaobserwować często łatwiej niż defensywne), w prasowych plotkach wpychany już m.in. do Manchesteru United. Gdybyśmy nie widzieli, ile Roma zawdzięcza organizacji gry całej drużyny, to musielibyśmy wynieść ten kwartet na europejskie szczyty – ledwie 7 straconych w lidze goli to wynik niespotykany nigdzie, nawet w Bayernie (co ciekawe, równie szczelnie broni się poprzednia drużyna trenera Garcii, francuskie Lille).
19.12. Juventus kręci się oczywiście wokół środka pola, opanowanego przez trzy zupełnie odmienne planety. Wiersze o reżyserującym w tempie spacerowym Andrei Pirlo wszyscy już znacie na pamięć, rozszalałego między polem karnym a polem karnym Arturo Vidala nominowałem niedawno do swojej superjedenastki 2013, ale najgorętsze dziś nazwisko nosi Paul Pogba, który nie umie się zdecydować – zresztą nie musi, nowoczesny futbol uwielbia graczy uniwersalnych – czy chce udawać Vieirę, czy Zidane’a, a Paris Saint Germain wycenia go na 55 mln euro. Francuz skończył ledwie 20 lat, zdążył już wpaść w ręce Alexa Fergusona (zniechęcał go do ligi włoskiej, strasząc rasizmem), przed młodzieńcznymi ekscesami chroni go regularnie odwiedzająca syna mama. Fani się jednak niepokoją, bo 20-letni Francuz zarabia ledwie milion rocznie (trwają negocjacje w sprawie podwyżki), a w wywiadach nie ukrywa, że od dziecka marzył o grze w Barcelonie lub Arsenalu.
19.31. Skromna pensja Pogby przypomina, jak niewiele na rynku znaczą dziś włoskie kluby. Jeśli Robert Lewandowski istotnie będzie wyciągał 11 mln euro rocznie, to w płacowej hierarchii zajmie miejsce – prawdopodobnie, całkiem wiarygodnych podsumowujących zestawień nie ma – tuż poza czołową dziesiątką w świecie. Tymczasem najszczodrzej opłacany w Serie A Daniele De Rossi dostaje 6,5 mln, Gonzalo Higuain z Napoli – 5,5 mln, Diego Milito z Interu – 5 mln, Carlos Tevez z Juventusu oraz Francesco Totti – po 4,5 mln. Słowem, trudno zakładać, że plądrowanie włoskich boisk prędko się skończy, zatrzymać jej bohaterów może tylko fenomen najrzadszy – inny wymiar lojalności.
19.56. A skoro Włosi nie wytrzymują konkurencji, to kibice Romy pewnie wkrótce zaczną wysłuchiwać, kto zasadza się na Kevina Strootmana, dla mnie środkowego pomocnika większego niż wszyscy w tym sezonie Serie A. Buchający energią, zasuwający od pola karnego do pola karnego, natchniony w podaniach, przytłaczający fizycznością w walce o piłkę, kolejny żołnierz unieważniający anachroniczny podział na pomocników defensywnych i ofensywnych. Nie mogę się doczekać, co będzie, gdy zderzy się z podobnym do siebie wojownikiem z Juve, Arturo Vidalem – co nieuniknione, rzymianin operuje bliżej lewej flanki, turyńczyk bliżej prawej.
Niejaki David Moyes, trener Manchesteru United dziś znów pobity w Pucharze Anglii, pewnie sprzedałby duszę za któregokolwiek z nich. I za De Rossiego też…
20.05. Skład Juventusu: Buffon, Barzagli, Bonucci, Chiellini, Lichtsteiner, Vidal, Pirlo, Pogba, Asamoah, Tevez, Llorente. Oczywiście faworyci. Słabość okazali w tym sezonie raz, trwało to osobliwe widowisko kwadrans – przy stanie 2:0 na stadionie Fiorentiny zdrętwieli, gospodarze załadowali im cztery gole, światek calcio był wstrząśnięty. Od tamtej pory turyńczycy odfajkowują zwycięstwo za zwycięstwem, a gdyby nie pojedynczy wybryk Atalanty w kolejce przedświątecznej, Gianluigi Buffon prułby po statystyczne rekordy – przez 819 minut gry puścił tę jedną bramkę.
20.21. Skład Romy: De Sanctis; Maicon, Benatia, Castan, Dodò; Pjanic, De Rossi, Strootman; Ljajic, Totti, Gervinho. Ten ostatni pędziwiatr to czynnik szczególnie nieprzewidywalny, podejrzewam, że nawet on nigdy nie wie, gdzie pogna, nogi niosą, to frunie. W każdym razie turyńscy obrońcy bez wątpienia będą wdzięczni za wsparcie od cofniętych skrzydłowych Juve. Szybkość to w ogóle atut gości. W tym sezonie zdobyli już pięć bramek po kontratakach. Gospodarze – ani jednej.
20.31. Ćwierkałem 22 grudnia, podczas meczu Inter – Milan: Pomyśleć, że 10 lat temu oglądałem w Mediolanie derby w półfinale LM. Techniczny poziom dzisiejszych przygnębiający. Tylko im maczugi rozdać. Zaczynam lepiej rozumieć, co chodzi z tym wzdychaniem naocznych świadków do polskiej piłki lat 70. Mój plan na dzisiejszy wieczór jest taki, żeby nic podobnego nie cisnęło mi się na usta. Niech wreszcie dadzą czadu we włoskim szlagierze, tym razem talentu nie brakuje. No i obie strony w pełnym rynsztunku, leczy się jeden Federico Balzaretti.
21.06. Przez kwadrans Juventusu nie było, aż wychynąć z niebytu postanowił Vidal, zwany gdzieniegdzie królem Arturem. A ponieważ ujawnił się w polu karnym, to musiał paść gol. Pomocnik kompletny. (Nie zapominamy, jak zgrabnie wyłożył mu piłkę inny południowoamerykański guerriero, Carlos Tevez). 1:0.
21.40. Przerwa. Gdybyśmy odczytywali przebieg meczu z aktywności tercetów ze środka pola, przeczuwalibyśmy dominację rzymian – Pjanić, De Rossi i Strootman mieli 169 kontaktów z piłką, przy ledwie 83 Vidala, Pirlo i Pogby. Złudzenie. Turyńczycy wycofani, by zapobiec kontratakom, ale nie wpuszczają piłki na własne pole karne i sumiennie pilnują rzymskich skrzydłowych. A sami pod rzymską bramkę się wkradają, kilkakrotnie brakowało im drobiazgów – nawet jeśli nie oddawali strzałów – by podwyższyć prowadzenie. Im bardziej w mecz, tym bardziej kontrolują sytuację.
Przy tym wyniku mają 8 punktów przewagi. Nie do roztrwonienia.
21.57. Wredną parabolę nadał temu dośrodkowaniu z rzutu wolnego Pirlo, ale gości z gapiostwa to nie rozgrzesza. 2:0. Szczerze mówiąc, nie widzę ruchu dla Romy. Pjanicia chyba po tamtym urazie boli, Totti uziemiony, turyńczycy mogą się bezstresowo trzymać dotychczasowej taktyki. To chyba ten wieczór, w którym ostatnim niepokonanym w poważnym futbolu zostanie Bayern.
22.27. Myślałem, że umrze ten mecz śmiercią naturalną, takie powolne konanie bez nadziei na cokolwiek… Niestety, najpierw samobójczy atak na wroga wykonał De Rossi (czerwona), a potem poprawił jeszcze – ręką – Castan (też czerwona). Rzut karny, Mirko Vucinić prosi Vidala (tak podsłuchali Włosi), by dał mu strzelić, 3:0. Mogła Roma zwyczajnie przegrać, a grozi jej klęska drastycznie obniżająca morale.
22.42. Dziesięć zwycięstw Juventusu z rzędu, bramki: 26-1. Dzisiaj pełna satysfakcja, żaden szczególarz nie wykryłby pewnie różnicy między planem gry a przebiegiem gry. Nie ma mowy, by turyńczycy znów nie wzięli tytułu. Dołujące, że przy takiej supremacji we Włoszech nie umieją wygramolić się ze średnio obsadzonej grupy w Lidze Mistrzów.