Neymar i trzecia strona futbolu

Neymar, Radamel Falcao, third party ownership

Czy Neymar kosztował 57 mln euro, jak podawała oficjalnie Barcelona, czy aż 95 mln, więcej niż pozyskany przez Real Madryt Cristiano Ronaldo? Gdzie popłynęły pieniądze? Czy ojciec i zarazem biznesowy przedstawiciel piłkarza istotnie brał miliony m.in. na „wspieranie dzieci w fawelach” i „wyszukiwanie talentów w Santosie”? Ile istnieje wersji kontraktu piłkarza z katalońskim klubem? Ile racji mają co bardziej popędliwi działacze z Brazylii, którzy krzyczą o największym przekręcie w handlowej historii futbolu? Czy po zsumowaniu wszystkiego, co przytulili Neymar oraz założona przez tatę agencja Neymar&Neymar, okaże się, że brazylijski dzieciak na dorobku zarabia więcej niż czterokrotny zdobywca Złotej Piłki? Czy afera nie sprawi, że Leo Messi będzie żądał jeszcze śmielej jeszcze obfitszych podwyżek? Że klub stanie przed wyborem – albo zachwiać strukturą płacową, albo rozważyć sprzedaż najjaśniejszej gwiazdy?

Na razie wiemy tylko, że socio, czyli zrzeszony kibic i zarazem współwłaściciel Barcelony oskarżył prezesa klubu o defraudację; że sądowy proces potrwa pewnie latami; że Sandro Rosell ogłosił rezygnację. Mnie najbardziej interesuje jednak, jak dalece stroną bez znaczenia był w tym całym ambarasie Santos, który Neymara sprzedawał – jego szefowie jeszcze przed wybuchem awantury wyrażali zdziwienie transferową kwotą podawaną przez Barcelonę, deklarując, że otrzymali niespełna 10 mln.

Do niedawna system wyglądał tak, że najlepszy interes ubijał właśnie klub, który eksportowanego gwiazdora wychował lub wylansował. Dziś nawet interes zaledwie przyzwoity ubija coraz rzadziej, bowiem prawa do piłkarza przejmuje „trzecia strona” („third party ownership”). Wspominałem już tutaj, że Atlético spadły ledwie ochłapy za oddanie do AS Monaco kolumbijskiego napastnika Radamela Falcao – madrytczycy tak naprawdę wypożyczali go z firmy Doyen Sports, więc to nie oni nim handlowali. To zjawisko zawrotnie popularne przede wszystkim na Półwyspie Iberyjskim, jednak błyskawicznie zdobywa nowe rynki, według audytorów KPMG zewnętrzni inwestorzy nabyli transferowe prawa do 1100 (!) graczy zatrudnionych w Europie. Zapłacili 1,1 mld euro, co ma stanowić 5,7 proc. rynkowej wartości wszystkich zawodowych piłkarzy na naszym kontynencie. Korzystanie z ich usług rozważa także prezes Legii Warszawa.

Przyduszone kryzysem kluby chętnie przystają na „alternatywne finansowanie” swej działalności i kupują tylko „pół”, „ćwierć” albo jeszcze drobniejszą cząstkę piłkarza. Dzielą się kosztami oraz ryzykiem (redukują straty, gdy np. młody zdolny okaże się niezbyt zdolny), ale również zyskami z przyszłego transferu. Stają się przechowalniami piłkarzy, służą za okno wystawowe – promują już nie dla siebie, lecz „trzeciej strony”. Portugalskie kluby nie mogą rozkwitnąć, choć hurtowo sprzedają piłkarzy za kilkadziesiąt milionów. Może dlatego, że zewnętrzni właściciele przejęli już 36 proc. praw do piłkarzy tamtejszej ligi?

Im więcej w futbolu szejków oraz globalnych machin marketingowych, tym więcej kapitału do zagospodarowania. Im więcej kapitału, tym więcej firm, które inwestują w żywy towar jak w zwykły papier wartościowy. Im więcej takich firm, tym intensywniejszy ruch na rynku – transferów przybywa, bo pieniędzmi trzeba obracać, inaczej się marnują, zamiast wytwarzać jeszcze więcej pieniędzy. A wraz z przyrostem pieniędzy przyrasta chciwości i zawiłych operacji finansowych niezbędnych, by maksymalizować zysk.

U Neymara wyglądało to o tyle nietypowo, że pomimo rozdzielenia udziałów w piłkarzu między Santos (55 proc.), grupę inwestycyjną DIS (40 proc.) oraz firmę TEISA (5 proc.), głównym beneficjentem transferu była wspomniana agencja Neymar&Neymar. Znaczy wszystko zostało w rodzinie. Także kontrola nad swoim losem, którą piłkarze często tracą. Już nie wystarczy im zgoda klubu na transfer, tak jak klubowi nie wystarczy zgoda piłkarzy – potrzeba nade wszystko akceptacji współudziałowca, mogącego realizować własną strategię biznesową, niekonieczne zbieżną z zamiarami zawodnika. Kiedy Falcao wyruszał do AS Monaco, zaroiło się od prasowych sugestii, że kolumbijski napastnik do beniaminka ligi francuskiej pójść raczej musi niż chce. I do dziś nie wiemy, ile Radamela w Radamelu należy do szefów Doyen Sports. I czy jego szans na przejście do ligi angielskiej nie zmniejsza to, że tam udział strony trzeciej jest zabroniony.

Agenta, z którym piłkarz mógł w dowolnej chwili zerwać współpracę, zastąpiły firmy, które posiadają piłkarza na własność. Ograniczają jego autonomię, ograniczają autonomię klubów. I wpływają na mentalność oraz obyczaje całego środowiska. Kto jeszcze przed chwilą wymyśliłby, że już juniora, nawet z talentem o skali Neymara, można oblepić procesem sprzedawania rozciągniętym na lata, pełnym zapisanych małym druczkiem klauzul, i jeszcze na szczytach FC Barcelony znaleźć wspólników, których nie zajmuje, komu właściwie i za co płacą?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s