Bayern bogaty Guardiolą, Barcelona biedna brakiem Guardioli

Zaimponowali mi dzisiaj piłkarze Wolfsburga, oni ewidentnie naskoczyli na Bayern niesieni przeświadczeniem, że potwora można zarżnąć albo przynajmniej nie dać się zarżnąć jemu, wymarzony remis utrzymywali przez godzinę. Aż potwór ryknął, z pyska zaczął wypadać gol za golem, twardą walkę zastąpiło znęcanie się – oczywiście znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem, monachijczycy inaczej nie umieją. 6:1. Niezwyciężeni w Bundeslidze pozostają od 49 kolejek, tylko sześciokrotnie plamili tę passę remisami, całość ozdobiona bilansem bramkowym 143-25.

Na Barcelonę nie patrzyłem, w tym samym czasie brnęła ku kolejnej wpadce – tym razem w Valladolid. Ale i bez patrzenia łaziło mi po głowie samooskarżenie, że nie doceniałem dotąd Pepa Guardioli aż tak, jak na to zasługiwał. Nie aż tak, choć wielu zarzucało mi, że z docenianiem przesadzam, pamiętacie to całe chrumkanie, że tamta Barcelona z tamtym Messi działa na autopilocie, przy równoczesnym pomijaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat tak działa i kto tę fantastyczną zabawkę uruchomił. A także sprytnym zapominaniu, że wziął ją do rąk zepsutą.

Teraz też stawia się czasem Guardiolę pod ścianą – jeśli monachijczycy nie obronią Pucharu Europy, to on przegra. I znów wymaga to twórczego omijania kontekstu. Zapominania, że nie dokonał tego nikt od blisko ćwierćwiecza. Zapominania, jak trudno natchnąć piłkarzy nasyconych wygraniem wszystkiego. Zapominania o specyfice rozgrywek, które wiosną, wraz z nastaniem systemu pucharowego, skazują na karę główną za pojedyncze zagapienie się lub pechowy splot okoliczności.

Widzę to inaczej, zniewolony stylem zdobytego już właściwie mistrzostwa kraju. Guardiola znów wygrał, po przepracowanym piątym sezonie pozostanie trenerem, jakiego historia nie znała. Z karierą bez skazy, graniczącą z ideałem. Niezależnie od tego, czy Bayern przeżyje ewentualne zderzenie z Realem Madryt w ćwierćfinale (nie umiem sobie wyobrazić, że ukatrupi go kto inny), i od tego, czy rozdrabnianie Bundesligi na cząstki elementarne zakończy się bilansem w tych rozgrywkach jeszcze niewidzianym – nie zapaskudzonym ani jedną porażką. I niezależnie od tego, że na Monachium trzeba spoglądać jak na arcydzieło spłodzone zbiorowo, z zasługami rozłożonymi także na Juppa Heynckesa i Louisa van Gaala.

Owszem, sukcesy w futbolu klubowym musimy tłumaczyć w sposób złożony – liczy się budżet, liczą się szkółka, spójność i długofalowość strategii, nie sposób bagatelizować roli przypadku. Wpływ trenera na wynik łatwo przecenić, zwłaszcza we współczesności wynoszącej czołowych na demiurgów kontrolujących każdy skrawek czasoprzestrzeni – dziś na Twitterze znalazłem nawet teorię, jakoby Mourinho celowo rzucił, że Samuel Eto’o może mieć 39 lat, by go zmotywować. Obłęd. Ale czasem fakty łączą się zbyt sugestywnie, by nie komponować z nich związków przyczynowo-skutkowych świadczących o przemożnej roli jednostki. Sławiliśmy wydajność uniwersytetu La Masia, tymczasem odkąd oddalił się od niej Guardiola, jej kolejni absolwenci nie rozbłyskują na gwiazdy – włóczą się gdzieś po wypożyczeniach do średnich klubów, nie wfruwają na stałe do podstawowej jedenastki Barcelony.

Z jednym wyjątkiem. Thiago Alcântary. To on rozkołysał dziś monachijskiego potwora. Wszedł przy 1:1, za chwilę podarował asystę Thomasowi Müllerowi (no-look pass, według najlepszych wzorców Ronaldinho), dołożył dwa kluczowe podania, w pół godziny wyczarował tyle udanych dryblingów, ile Arjen Robben przez cały mecz, piłkę rozdzielał z typową u niego, 95-procentową skutecznością. I niewykluczone, że to jego, a nie Mario Götzego, wskażemy po sezonie jako piłkarza, który najbardziej wzbogacił Bayern zeszłoroczny. Wniósł tę domieszkę tiki-taki, która pozwoli odróżnić drużynę Heynckesa od drużyny Guardioli. Posklejał w jeszcze wyższą jakość plątaninę zagrań Toniego Kroosa oraz Philippa Lahma, który przeżywa pod Pepem to, co w Barcelonie przeżywał Messi – odkrywa siebie na nowo.

Nie wiem, czy bardziej Katalończycy zbyt łatwo zgubili Thiago, czy bardziej ich były trener wiedział, kogo z Camp Nou wyjąć. To właściwie kwestia drugorzędna. Istotne, że im bardziej Xavi Hernandez Barcelony nie inspiruje, tym bardziej zdaje się jej brakować Alcântary. A skoro Guardiola zaciągnął go do Monachium, to jako trener na Camp Nou pewnie zrobiłby wszystko, żeby go nie wypuścić.

Tak, on zdecydowanie wygląda na jednostkę, która wpływa na losy świata (futbolowego). I jeśli nie powtórzy największego wyczynu trenera Arrigo Sacchiego, czyli nie obroni Pucharu Europy, to ma szansę poprawić trochę mniejszy, który Sacchi dzieli z Fabio Capello – ich Milan w latach 1991-1993 nie przegrał we włoskiej Serie przez 58 meczów z rzędu. To rekord w czołowych ligach europejskich.

Bayern może ustanowić nowy w ostatniej kolejce Bundesligi.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s