Napad na Ligę Mistrzów

Podróż na księżyc. Georges Melies

Sukces w klubowej siatkówce kupuje się szybko i tanio, ale gospodarze rozpoczynającego się w sobotę w Ankarze turnieju finałowego Ligi Mistrzów pobili wszystkie rekordy popędliwości.

W Treviso, 80-tysięcznym miasteczku bogatych biznesmenów, klub Sisley powstał u schyłku lat 80., by już w zaraniu następnej dekady masowo wygrywać i w kraju, i za granicą – najważniejsze europejskie trofeum zdobywał czterokrotnie.

Kiedy je zdobywał, zakładano Lube Banca Macerata. W siatkówkę tym razem postanowiło się zabawić kilku sytych przedsiębiorców z maleńkiej mieściny Treia. Na triumf w Lidze Mistrzów czekali niespełna dekadę, operacja kosztowała kilka milionów dolarów.

Gdy kończyła się pełnym powodzeniem, powstawał kolejny projekt na kontynentalną skalę – w 115-tysięcznym Trento. Już dwa dni (!) po powołaniu go do życia wszedł do Serie A. Nie wspinał się od dna ligowej hierarchii, miejsce sobie zwyczajnie kupił, wykorzystując finansową zapaść Ravenny. I pomknął ku szczytom w obłędnym tempie – najpierw włoskim, potem jako jedyny trzy razy z rzędu triumfował w LM (istniał ledwie dekadę!), stając się bezdyskusyjnie najsilniejszym klubowym zespołem świata.

Rozpadł się niemal z dnia na dzień. Właśnie „rozpadł”, a nie „upadł” – co jest w tej dyscyplinie normą, kluby co rusz powstają i wywracają hierarchię, by znienacka splajtować – postanowił go bowiem splądrować klub z Ankary. A ściślej – należący do tureckiego państwa Halkbank. Przed bieżącym sezonem wyjął z Trentino obu najwyższej światowej klasy przyjmujących: Bułgara Mateja Kazijskiego i Kubańczyka Osmany’ego Juantorenę, brazylijskiego rozgrywającego Raphaela, bośniacko-greckiego atakującego Mitara Tzourisa, a także charyzmatycznego, słynącego z bezkompromisowości i twardej ręki trenera Radostina Stojczewa.

Wszyscy poza Tzourisem ćwiczyli się we współpracy przez wiele sezonów, byli bohaterami meczów prowadzących do wspomnianych triumfów. Wystarczy dosztukować środkowych i gotowe. Po co składać drużynę sezonami, skoro można od razu kupić całą?

Warta ponoć blisko 10 mln euro transakcja przypominałaby trochę zmiany właścicielskie w NBA lub innych zawodowych ligach USA, które powodują przenoszenie całych klubów z miasta do miasta, niekiedy na drugi kraniec Ameryki. Przypominałaby, gdyby nie finansował jej będący państwową spółką sponsor. To historia raczej bliższa losów naszego niedawnego hegemona z Bełchatowa, gdzie inwestowała PGE.

Skra kolekcjonowała najlepszych polskich siatkarzy, a po pewnym czasie zaczęła również regularnie płacić za organizację turniejów finałowych LM. Najsilniejszych rywali w Europie zapraszała aż trzykrotnie (2008, 2010, 2012), dzięki czemu nie musiała awansować do elity na boisku, by w niej rywalizować. Turcy nie zwlekali. Już w debiutanckim sezonie w Champions League – w poprzednich edycjach ich ligę reprezentowały kluby ze Stambułu i Izmiru – wynegocjowali prawo do przyjęcia Final Four. Jako gospodarze potrzebowali więc tylko wyprzedzić w fazie grupowej słabiutkie Tomis Constantę oraz Tirol Innsbruck, żeby walczyć teraz o najcenniejsze europejskie trofeum w klubowej siatkówce. „Losowanie” (w siatkówce cudzysłów jest niezbędny) też im sprzyjało. A z następnych rund byli zwolnieni.

Wczoraj Halkbank Ankara zatem „nie istniał” – nie było potężnego sponsora, nie było gwiazdy trenerskiej, nie było gwiazd boiska, nie było LM, nie było nawet (od 1996 r.) panowania w kraju. A już jutro może być najwyższy europejski szczyt. Rabunek w biały dzień.

O finał wicemistrzowie Turcji zagrają z Jastrzębskim Węglem. Klubem, który od dekady nie zdobył mistrzostwa Polski, lecz do czołowej czwórki wskoczył już po raz drugi. Wskoczył samodzielnie, bez wsparcia działaczy (czytaj: przywileju bycia gospodarzem Final Four). To drużyna szyta zupełnie inaczej niż rywal z Ankary – łącząca skrawki z różnych światów, kierowana przez Lorenzo Bernardiego, który co prawda też został importowany z Italii (w 2010 r.), ale karierę trenerską zaczął tam kiepsko i nazwisko wyrabia sobie w Polsce. Podobieństwa do Ankary? Strategicznym sponsorem całości jest Jastrzębska Spółka Węglowa, w której najwięcej udziałów również ma skarb państwa.

W grupie siatkarze z Jastrzębia zdołali pokonać Halkbank u siebie, ale tamten mecz miał już niewielką rangę, obaj rywale o przyszłość w następnych rundach zadbali wcześniej. Teraz nie tylko bukmacherzy widzą zdecydowanych faworytów w gospodarzach. Formalnie debiutantów na takim poziomie, w istocie przyzwyczajonych do wielkiej presji.

Zwycięzca zmierzy się w niedzielę z Zenitem z Kazania, gdzie zabawę funduje Gazprom, lub z Biełogorje Biełgorodem, jedyną siatkarską firmą dysponującą własnym samolotem (podróżuje nim drużyna). Tam rządzi oligarcha Aliszer Usmanow – najbogatszy Rosjanin („Forbes” szacuje jego majątek na 18,6 mld dolarów), wielką biznesową karierę rozpoczął jako większościowy udziałowiec produkującego rudę żelaza koncernu Mietałłoinwiest, w latach 80. siedział w więzieniu m.in. za wymuszenia. Jest także głównym akcjonariuszem londyńskiego Arsenalu.

To pierwszy od 2005 roku turniej finałowy bez reprezentanta ligi włoskiej, finansowanej ze źródeł prywatnych i niezdolnej już do konkurowania zwłaszcza z kapitałem rosyjskim. I pierwszy w historii obsadzony wyłącznie przez kluby ze Wschodu. Ten trend obejmuje już całą siatkówkę. LM kobiet wygrało Dynamo Kazań, wyprzedzając VakifBank Stambuł, azerskie Rabita Baku i Eczasibasi Stambuł.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s