Bramkarzysko Atletico, bramkarze Realu i Barcelony

Thibaut Courtois to pogromca napastników z gatunku pająkowatych. Chudy jak szczapa, wymachujący cienkimi kończynami, które są prawdopodobnie tak długie, że jeśli szeroko rozłoży górne, to może chwycić oba słupki naraz. Budzi naturalne skojarzenia z podobnie zbudowanym Edwinem van der Sarem – byłym gwiazdorem Manchesteru United, kiedyś najlepszym fachowcem na świecie. Emerytowany Holender mierzył od stóp do głów 197 cm, rozpoczynający dopiero karierę Belg wyrósł nawet ciut wyżej.

A przede wszystkim bardzo szybko dorósł.

Jak wielu wyczekuje, aż całe Atlético nie wytrzyma morderczego tempa wyścigu o mistrzostwo ligi hiszpańskiej, tak wielu wypatrywało dnia, w którym kryzys rozłoży madryckiego bramkarza. Między stołeczne słupki wskoczył on wszak niedługo po 19. urodzinach i już tam został na zawsze, w inauguracyjnym sezonie na obczyźnie łączył obowiązki w lidze krajowej z wyzwaniami w Lidze Europejskiej. Ba, tę ostatnią wygrał. Zaczął się kolejny sezon, skończył się, by ustąpić miejsca sezonowi bieżącemu, mijał miesiąc za miesiącem, a Courtois wciąż z bramki nie wychodził. Zajmował pozycję niezbyt przyjazną chłopcom, wymagającą doświadczenia i wyjątkowej odporności nerwowej, ale uparcie trwał. Gardził prawem młodości do upadków następujących po nagłych wzlotach, wolał utrzymywać wysoką, ustabilizowaną formę. I rozbłyskiwał. Z gwiazdeczki na gwiazdkę, z gwiazdki na gwiazdę. W minionym sezonie zdobył nie tylko Nagrodę Zamory, którą przyznaje się w lidze hiszpańskiej po prostu za najniższą średnią puszczonych bramek (co może być zasługą zbiorową), ale został jeszcze wybrany na bramkarza numer jeden w Primera División w plebiscycie, w którym głosują piłkarze i trenerzy. Rozentuzjazmowani rodacy ukuli już słowo „thibauting”, które oznacza „odgrywanie kultowych obron Thibauta w przypadkowych, dowolnych okolicznościach”.

Do dziś rozegrał w Atlético 142 mecze, a przecież już wcześniej, jako nastolatek w Genk – zdobył tam mistrzostwo Belgii, uznano też go za najlepszego bramkarza ligi – wytrzymał między słupkami pełen sezon, złożony z 44 gier. Zbiera doświadczenie w tempie bohatera z białej części Madrytu, świętego Ikera Casillasa, który przed 22. urodzinami również zbliżał się do dwusetnego występu w seniorskim futbolu.

Ten ostatni jest dziś odtrącony, ligowe mecze spędza osadzony w rezerwie Realu. Co przypomina, że choć obaj potężni rywale Atlético – sąsiad ze stolicy i Barcelona – dysponują ogromną kadrową przewagą, to w jednym rejonie boiska dysponują głównie (Real) lub wyłącznie (Barca) kłopotami. Właśnie w bramce.

Katalończycy stracili Víctora Valdésa, a zastąpił go José Manuel Pinto – cierpiący na chroniczny ból pleców, najstarszy w kadrze (w listopadzie skończy 39 lat), znany głównie jako muzyk amator i bliski przyjaciel Messiego (i w ogóle popularny w szatni). Od wielu sezonów był wpuszczany do bramki tylko incydentalnie, a teraz będzie musiał grać co kilka dni, w trzech rozgrywkach, wyłącznie o najwyższą stawkę.

W Madrycie wypominają natomiast Diego Lópezowi, że nie chodzi już po wodzie, jak to zwykł czynić wcześniej. Z 17 straconych ostatnio przez Real bramek puścił 15 (w 17 meczach), a Casillas ledwie 2 (w 11 meczach). Dziewięć ostatnich celnych strzałów rywali przyniosło im aż sześć goli. López nie tyle popełnia kardynalne błędy, ile nie wyczarowuje parad wpływających na wynik. I wróciła dyskusja, czy madrycka bramka nie powinna zostać przywrócona św. Ikerowi…

Barcelona zatem bramkarza numer jeden nie ma, Real nie całkiem wie, kto na numer jeden zasługuje, tymczasem numer jeden w Atlético uwija się między słupkami fantastycznie, regularnie ratując drużynę interwencjami na miarę zwycięskiego gola – dającymi punkty. Jak w w 81. minucie sobotniego meczu w Bilbao. Gaizka Toquero dośrodkowywał, Aritz Aduriz uderzał głową, to miał być gol wart remisu. I może byłby, gdyby nie zjawiskowy refleks Courtoisa (w pewnych filozofujących kręgach Twitterowych zwanego też pieszczotliwie Kurtułą) – zresztą sami obejrzyjcie, co Belg nawyprawiał.

To dla niego nie pierwszyzna, kluczowymi robinsonadami zachwyca notorycznie. Pełno ich na YouTube, mnie ostatnio zapadło w pamięć, jak wystrzelił po piłkę uderzaną głową przez Andreę Polego – w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów, przy wyniku 0:0 i w trakcie intensywnego naporu Milanu. Odwagi Belgowi też nie brakuje. Nie znosi piąstkować, chce chwycić piłkę także wtedy, gdy 99 proc. kolegów po fachu wolałoby nie ryzykować, nawet za cenę wybicia jej pod nogi rywala. Niewykluczone, że Courtois zasługuje już, by obwoływać go drugim po Manuelu Neuerze bramkarzem świata. Zresztą w tym sezonie tylko Niemiec z Bayernu puszcza gole rzadziej (biorąc pod uwagę krajową ligę i Champions League), więc Courtois stoi przed olbrzymią szansą na odebranie Nagrody Zamory po raz drugi z rzędu, czego nie dokonał dotąd żaden obcokrajowiec. I stanowczo sprzeciwia się powrotowi do Chelsea – od wieczności jest stamtąd wypożyczony – tylko po to, by trwonić czas na rólkę zmiennika Petra Czecha. Fachowca również wybitnego, nie zdradzającego żadnych oznak przedwczesnego – w maju skończy ledwie 32 lata – starzenia się.

Kiedy blogowałem w styczniu o zamachu na El Clásico, niezbyt wierzyłem, że zamach się powiedzie, ale dziś coraz wyraźniej widać, że wypatrywanie nieuniknionej rzekomo zapaści Atlético przypomina trochę niedawne wypatrywanie zapaści Borussii Dortmund, rzekomo również nieuniknionej. Zapaści być nie musi, o tytule mogą przesądzić niuanse. Dzika banda Diego Simeone sumiennie wygrywa mecz za meczem, na tyłach zdaje się mniej podatna na ciosy niż Barcelona i Real, w sytuacjach ostatecznych ratują jej życie rękawice Courtoisa. Dlaczego miałyby nie rozstrzygnąć rywalizacji o mistrzostwo Hiszpanii?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s