Elastyczny Real, sztywny Bayern

Kilkakrotnie już pisałem, że gdybym musiał wskazać tę jedną, kluczową cechę charakteru wybitnego trenera piłkarskiego, wskazałbym elastyczność. Gotowość do ewoluowania na dłuższym dystansie czasu, a także gotowość do nagłych wolt – przygotowywanych na konkretny mecz.

Carlo Ancelotti spektakularnie tę zaletę zademonstrował. Przez cały sezon przemodelowywał Real – madrytczycy mieli dyktować tempo gry i kontrolować piłkę, ich środek pola tworzą dwaj cofnięci rozgrywający i skrzydłowy – żeby w najważniejszym dwumeczu wyprawić drużynę na drugą – dla niektórych ciemną – stronę księżyca. Niech Bayern sobie składa podanie do podania, aż się nimi udławi, my magazynujemy energię, by eksplodować w pojedynczych akcjach. To był wybór nieoczywisty przede wszystkim w pierwszym półfinale, rozgrywanym na własnym stadionie. Nieoczywisty i doprowadzony do ekstremum, początkowo gospodarze oddali monachijczykom piłkę na ponad 70 proc. czasu gry.

Zadziałało fantastycznie, Real mógł natłuc goli na znacznie okazalszy wynik niż 1:0. A jeśli przeskanować pełne 180 minut dwumeczu, włączywszy dzisiejsze 4:0, to wyeksponował najbardziej naturalne predyspozycje drużyny – stworzoną do kontrataku czynią ją mistrzowie sprintu na skrzydłach, a stworzoną do stałych fragmentów gry mistrzowie powietrznej walki na środku defensywy. Nawiasem mówiąc, Sergio Ramos i Pepe wypełnili w tym sezonie lukę po duetach stoperów klasy Puyola i Pique, Vidicia i Ferdinanda, Carvalho i Terry’ego. Dawno nie podziwialiśmy tak pewnie broniącej pary.

Ancelotti wystawił zatem na półfinałową scenę wszystko to, co w Realu najlepsze, a zarazem przypomniał, że po sukces biegnie często sztafeta trenerów – jego ludzie wciąż ulegają odruchom wpojonym im przez José Mourinho, tak jak fundamenty wszechpotężnego Bayernu Juppa Heynckesa wylewał Louis van Gaal.

Obie potęgi, aktualna madrycka i zeszłosezonowa monachijska, były potężne wielowymiarowo, choć każda inaczej. Tymczasem Pep Guardiola wystawił w półfinale show jednowymiarowe. On oczywiście nikogo nie oszukał – pogląd na futbol ma utrwalony, przed podpisaniem kontraktu miesiącami wykładał swoje idee szefom Bayernu, a oni je kupili. Dlatego pojękiwania Franza Beckenbauera – „niedługo będą sobie podawać nawet na linii bramkowej” – nie miały sensu. Włączasz Milesa Davisa, nie spodziewaj się hardrocka. Zresztą przywiązanie do swojej koncepcji nie musi zawsze przywieść do klęski. Monachijczycy długo w tym sezonie wyglądali rewelacyjnie, i to niekoniecznie dlatego, że nie zderzyli się z Realem – poruszali się wówczas szybciej, podawali z werwą, nie byli rozczulająco bezbronni we własnym polu karnym. Grali zwyczajnie lepiej.

Im energiczniej Bayern z Realem sunęły od zwycięstwa do zwycięstwa, tym bardziej było jasne, że ktoś boleśnie upadnie. Wróć – nie boleśnie, a śmiertelnie. Gdyby nawet Ancelotti i Guardiola pracowali idealnie, to jeden musiał przegrać, a najbardziej utytułowani trenerzy (obaj dwukrotnie wygrywali Ligę Mistrzów) po zajęciu drugiego miejsca natychmiast zaczynają wyglądać na nieudaczników.

Guardiola nie zajął jednak ani „drugiego”, ani nawet „trzeciego” miejsca – jego piłkarze w półfinale zaserwowali fanom widowisko tak drastyczne, jakby chcieli sprowokować drastyczną reakcję władz klubu. Czy od dziś ich jedyną strategią defensywną naprawdę ma być sławne posiadanie piłki? Bo gdy ją tracili – także w najnowszych meczach Bundesligi – to tracili również jakiekolwiek rozeznanie, co powinni robić, by strat nie powiększyć. Sztywnieli.

Pozostaje pytanie, co się stało. Zdemotywowało ich – wytrąciło ze stanu pobudzenia, ważne mecze oddzielało od siebie zbyt wiele nieważnych etc – rekordowo szybkie zdobycie mistrzostwa Bundesligi, które miało dać pełen komfort przygotowań do świątecznych wieczorów w Champions League? A może, co byłoby wariantem najsmutniejszym, im dłużej manipulował przy drużynie niestrudzony innowator Guardiola, tym bardziej traciła ona moc z ery Heynckesa? A może nikt nie wykrzesałby z niej więcej, bo kilkunastomiesięczne wygrywanie wszystkiego i wszędzie wypala każdego i zwyczajnie uniemożliwia podjęcie walki z rywalem tak fantastycznie wyposażonym i zmotywowanym, jak obecny Real? Już mi się nie chce wracać do mantry o 24 latach bez ani jednej skutecznej obrony trofeum w Lidze Mistrzów…

Tak, monachijczycy jeszcze przed chwilą grali przytłaczająco znakomicie. Powtórzmy: różnica między Bayernem z wczoraj, a Bayernem z dziś, jest taka, jak między jego jesiennym 3:0 z Dortmundzie, a wiosennym 0:3 z Dortmundem u siebie. Otchłanna. Co rodzi kolejne fascynujące pytania, dotyczące także Roberta Lewandowskiego – jak zareaguje trener Guardiola.

PS Stałych i mniej stałych czytelników lojalnie uprzedzam, że trochę choruję, więc w najbliższym – być może dłuższym – czasie będę tu wpadał rzadko lub wcale.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s