Najpierw czarowali jak natchnieni, teraz nie pozwalają sobie na najdrobniejsze porywy serca. Mecz jak operacja chirugiczna. Rozgrywany z paraliżującą świadomością, że pojedynczy fałszywy ruch może oznaczać tragedię. I wedle przykazania: po pierwsze, nie szkodzić. Nie szkodzić samemu sobie. Witajcie na mundialu XXI wieku.
Bramkę, owszem, wypadałoby zdobyć. Istnieją stałe fragmenty gry, więc coś tam uciułamy. Niemcy wypchnęli z turnieju Francję dzięki wrzutce z rzutu wolnego Toniego Kroosa na głowę Matsa Hummelsa. Brazylijczycy strzelali po rzucie rożnym Neymara oraz rzucie wolnym Davida Luiza. Kolumbijczycy odpowiedzieli im z rzutu karnego. Gdyby nie trafienie Gonzalo Higuaina, w ćwierćfinałach mundialu – początkowo spontanicznego, fantazyjnego, rozbłyskującego atrakcjami – nie padłby ANI JEDEN gol z akcji.
A ten jedyny padł przecież w sporej mierze przypadkowo. Ángel di María podawał niedokładnie, piłka odbiła się od goleni Jana Vertonghena…
W ostatnim ćwierćfinale bramek nie było już wcale, tym razem m.in. dzięki fenomenalnemu popisowi kostarykańskiego bramkarza Keylora Navasa oraz pechowi Holendrów, którzy obstrzeliwali słupki i poprzeczkę. Dziś cały świat klęczy przed „geniuszem” trenera Louisa van Gaala – w trakcie wczorajszego dreszczowca zwlekał ze zmianami, żeby tuż przed rzutami karnymi podstawowego bramkarza Jaspera Cillessena zastąpić długorękim rezerwowym Timem Krulem – ja nie mogę przestać rozmyślać o tym, jak szaroburo wyglądali w ofensywie faworyci. I że wszystko zależało tam od nawiedzonego skrzydłowego Arjena Robbena, jedynego wśród nich z werwą i wizją. Pozostali znów, jak w 1/8 finału, przetaczali piłkę po boisku wolno i bezradni wobec wybitnie zorganizowanego oporu rywali – prostopadłymi podaniami wpędzali się w pułapki ofsajdowe, piłka kopana z flanek lądowała na kostarykańskich głowach. Bezszczeszczenie zwłok dawnej, zachwycającej Holandii.
Nowa nad grobem balansowała już w poprzedniej rundzie, w której do 88. minuty przegrywała z Meksykiem. A największy paradoks polega na tym, że jak van Gaala nie ma co beatyfikować za manewr „bramkarski” w ćwierćfinale, tak nie sposób zarzucać mu, że jego strategia groziła katastrofą. Jemu zwyczajnie brakuje zasobów ludzkich – nie zapominajmy o przedturniejowej kontuzji rewelacyjnego w lidze włoskiej Kevina Strootmana, zapewne wpłynęła na zmianę systemu gry – żeby planować ambitniej. Do jakiego stopnia niedomagają kadrowo czołowe reprezentacje narodowe, najlepiej widać w ruchach tyrającego jak wół, lecz ofermowatego napastnika Brazylii – wyobrażacie sobie faworyta Ligi Mistrzów, który na środek ataku wpuszcza Freda?!
Van Gaal przystosował się też do realiów futbolu reprezentacyjnego, w którym trenerzy zdają sobie sprawę, że łatwiej nauczyć piłkarzy z sensem bronić niż z rozmachem nacierać. Kto sądzi inaczej, ten się właściwie nie liczy. Kostaryka wywołała sensację, ponieważ przez bite 510 minut walki – przeżyła dwie dogrywki – pozwoliła sobie wbić ledwie dwa gole, w tym jednego z rzutu karnego. Nawet potentaci wystawiają, brutalnie mówiąc, atrapy ataku i polegają na solistach – Argentyna ufa zrywom Leo Messiego, wspomnianą Holandię napędza galopujący Robben, Brazylia wpatrywała się dotąd w Neymara i stałe fragmenty gry…
Ale triumfator mundialu nie potrzebuje demonstrować futbolu kompletnego, urzekającego jak w Lidze Mistrzów. Tendencja jest trwała, odkąd oglądam świadomie mundiale:
Mistrz świata z 1986 roku – Argentyna – straciła w fazie pucharowej, czyli meczach 1/8 finału, ćwierćfinału, półfinału i finału aż TRZY gole.
Mistrz z 1990 r. – Niemcy – stracił w fazie pucharowej już tylko DWA gole.
Mistrz z 1994 – Brazylia – też DWA.
Mistrz z 1998 – Francja – stracił już tylko JEDNEGO.
Brazylia w 2002 – też JEDNEGO.
Włochy w 2006 – JEDNEGO, Zinedine Zidane trafił ich w finale z rzutu karnego.
Wreszcie Hiszpania w 2010 roku dodreptała do ściany. Nie straciła ŻADNEGO gola.
Poprzednie mistrzostwa rozbrzmiewały jednak skargami bramkarzy, którzy nienawidzili zdradzieckiej piłki Jabulani. Obecne bramkarzami stoją. Guillermo Ochoa, Tim Howard, Keylor Navas, Manuel Neuer – w jedenastce gwiazd chciałoby się upchnąć wszystkich. Czy dlatego, że do półfinałów przetrwał tylko ostatni, zdecydowanych faworytów powinniśmy widzieć w Niemcach? A może mistrz znów nie nie ma prawa stracić w fazie pucharowej gola? Gdyby tak było, lista kandydatów do złota zawężałaby się do jednej pozycji – Argentyny…