UEFA musiała nałożyć na Legię walkower, bo przepisy nie dają jej przestrzeni do interpretacji i na pewno przegrałaby ewentualną apelację Celticu w Sportowym Sądzie Arbitrażowym, a Legia na walkower zasłużyła, jej niechlujstwo nie przystoi klubowi o europejskich aspiracjach. Napisałem o tym wszystkim w poprzedniej notce, ale im więcej czasu upływa od piątkowego wyroku, tym częściej wiruje mi w głowie marzenie o utopijnym scenariuszu – rywale z Glasgow czują się niezręcznie, że mają awansować po 1:6 w dwumeczu, ruszają do dyplomatycznej ofensywy, publicznie apelują do UEFA, by warszawiaków ułaskawić, przysięgają, że nie będą się odwoływać, może wręcz grożą, że w razie walkowera w geście solidarności z bezwzględnie potraktowanymi mistrzami Polski nie wyjdą na mecz następnej rundy.
Nie wiem, czy cokolwiek by wskórali – dura lex, sed lex – ale wizerunkowo zyskaliby nieskończenie, przypuszczam, że uwiedliby pół Europy, zwłaszcza że kibice sportowi tworzą gatunek wyjątkowo rozsentymentalniony. A zarazem tak przyzwyczaili się do oglądania na boiskach permanentnego szwindlu, że wzruszają ich najbanalniejsze odruchy przyzwoitości – gdy np. piłkarz przyzna się sędziemu, że strzelił gola ręką, to natychmiast awansuje na świętego, ach, jak cudnie się zachował, klęknijmy i śpiewajmy psalmy, on dotknął etycznego absolutu.
W lepszym świecie, o którym sobie zacząłem roić, starania o Celticu o oszczędzenie Legii nie byłyby heroizmem, lecz właśnie zwykłym odruchem przyzwoitości. Przegraliśmy, to nie będziemy udawać, że wygraliśmy, przecież najemy się wstydu, ośmieszymy się jeszcze bardziej niż tymi sześcioma golami, którymi przyłożyli nam warszawiacy.
I być może taka reakcja nie zdawałaby się nam aż tak skrajnie nieprawdopodobna, gdyby nie ten przeklęty szmal. Gdyby nie szło tutaj o grube miliony euro. W biznesie nie ma sentymentów, zaniechanie wykorzystania każdej szansy na zwycięstwo byłoby może wręcz nieuczciwe wobec ludzi, którzy zabawę sponsorują. Nawiasem mówiąc, Celtic to klub o stale słabnącej kondycji finansowej, a ewentualnej sympatii kibiców z całej Europy – i ewentualnej satysfakcji z tego, że pokazał klasę – nie wymieniłby na pieniądze.
W każdym razie zaryzykowałbym tezę, że totalna komercjalizacja największą szkodę wyrządza futbolowi nie tam, gdzie za piłkarza przelewa się 50 albo 80 mln euro, ale właśnie tu, gdy pokonanemu nie przemknie przez głowę, by zachować się z duchem sportu. Co gorsza, ani tego od Celticu nie wymagam, ani nie myślę o Celticu z potępieniem. Nie umiem, bo podejrzewam, że w identycznych okolicznościach Legia – komercyjnie rozwija się dynamiczniej niż sportowo – czy jakakolwiek inna piłkarska firma zachowałaby się ponownie. A gdyby się nie zachowała – wiem, przesadzam z fantazjowaniem – to większość jej kibiców uznałaby, że to szczyt frajerstwa.