Czy jest w ogóle sens zestawiać zwycięzcę Ligi Mistrzów z klubem, który do najbliższej edycji nawet nie awansował, ba, nie wepchnął się do drugorzędnej Ligi Europejskiej, grzęznąc na zawstydzającej ósmej pozycji w słabnącej przecież włoskiej Serie A? Pewnie bym uznał, że nie ma sensu, gdybym od zawsze obu firm nie kojarzył ze sobą jako najbardziej utytułowanych na kontynencie – i w perspektywie historycznej, i za mojego życia, podczas którego Milan wziął pięć Pucharów Europy, a Real Madryt cztery. I gdybym nie zwracał już blogowo uwagi na dwa trendy. Otóż ci pierwsi, przyduszeni bezprecedensową w erze Silvio Berlusconiego zapaścią finansową, wyspecjalizowali się w wystrajaniu szatni w sklepach z odzieżą mocno używaną, za którą nie płacą niemal wcale, ustanawiają w tej konkurencji nieprawdopodobne rekordy. Drudzy natomiast, ponownie zarządzani przez Florentino Pereza, brzydzą się wszystkimi piłkarzami, za których nie trzeba dać tyle złota, ile ważą, i też ustanawiają w tej konkurencji nieprawdopodobne rekordy.
Oba trendy właśnie się nasiliły.
Miarą nędzy potentata włoskiego jest euforia, w jaką mnie, fana rossonerich, wpędziło pogonienie z klubu Kevina Constanta (każdy jego kontakt z piłką był hańba dla drużyny, w której na lewej obronie biegał Paolo Maldini) oraz Robinho (w drużynie znacząco podniesie się średni iloraz inteligencji), ale najbardziej uderza, jak sprawnie Milan wyłuskuje z różnych zakątków świata piłkarzy dostępnych za darmo. I to zazwyczaj piłkarzy zatrudnianych w bardzo renomowanych firmach. Gdyby lato transferowe kończyło się dziś, to podstawową jedenastkę być może współtworzyłoby aż siedmiu graczy wziętych za darmo (w nawiasach ceny piłkarzy w mln euro)…
http://www.footyformation.com/team/embed/slug/gXR
… zatem cała kosztowałaby ledwie 42,75 mln euro. To w wielkim futbolu taniocha już właściwie niespotykana, w lidze angielskiej tak biednie ubierają się jedynie pomniejsze Burnley, Leicester czy Crystal Palace, mistrzowski Manchester City wydaje więcej na pojedynczego obrońcę (Mangala kosztował 54 mln), średniak Southampton w jedno lato zdołał zarobić na wyprzedaży piłkarzy 115 mln. A przecież łatwo wyobrazić sobie, że do mediolańskiej jedenastki z różnych powodów wchodzą Mexes (za Ramiego), Honda (za El Shaarawy’ego) oraz Pazzini (za Balotellego). I wtedy jedenastka Milanu zeszłaby do niewiarygodnego kosztu 16 mln, z zaledwie dwoma (!) piłkarzami, na których trzeba wyłożyć jakiekolwiek pieniądze:
http://www.footyformation.com/team/embed/slug/gXS
I wcale nie musimy tu naciągać rzeczywistości, to zestawienie wygląda całkiem realnie. Milan uprawia politykę transferową tak ekstremalną, że właściwie nie wiadomo, czy można od niego czegokolwiek wymagać. Owszem, wciąż utrzymuje imponujący budżet płacowy (około 100 mln euro rocznie, ustępuje tylko Juventusowi), a sukces w futbolu silniej niż z wydatkami transferowymi jest skorelowany właśnie z wydatkami na pensje. Zsuwa się jednak sportowo z sezonu na sezon (mistrzostwo → wicemistrzostwo → trzecie miejsce → ósme miejsce), szatnię znów powierzył trenerskiemu debiutantowi, przed chwilą stracił przychody z udziału w Lidze Mistrzów, nie ma żadnych perspektyw na dynamiczny rozwój biznesowy, który pozwalałby wierzyć, że w przewidywalnej przyszłości wróci na europejski szczyt.
Jeszcze kilka lat temu unosił się tam razem z Realem Madryt. To były dwie potężne globalne marki – równorzędne, o zbliżonych aspiracjach sportowych, zbliżonym potencjale marketingowym, zbliżonych możliwościach finansowych. W 2006 roku królewscy wypracowali 292 mln euro przychodu, a mediolańczycy – 239 mln. Teraz dzieli ich otchłań. Real – 519 mln, Milan – 263 mln.
Madrycki klub też uprawia politykę transferową ekstremalną, o kosztach nie mających precedensu w historii futbolu. Graczy wziętych za darmo nie ma w podstawowym składzie wcale, nawet jedynego wychowanka musiał odkupywać od Bayeru Leverkusen. Między słupki wpuściłem Keylora Navasa, bo zakładam, że bramkarz, który zawalił w Lidze Mistrzów, na mundialu i w letnim sparingu z Manchesterem Utd, nie odzyska z dnia na dzień formy:
http://www.footyformation.com/team/embed/slug/gYx
Kiedy przed dwoma laty blogowałem o madryckim rekordzie wszech czasów, José Mourinho wystawiał jedenastkę za 351 mln. Teraz mkniemy ku dniu, w którym pęknie pół miliarda. Ba, nawet aktualna jedenastka rezerwowa pochłonęła majątek – 142 mln (!) to aż 3,5 raza więcej niż podstawowa mediolańska:
http://www.footyformation.com/team/embed/slug/gYB
Real, który bezskutecznie usiłuje pozbyć się Di Marii oraz Khediry, ma więc kadrę za ponad 600 mln. To rekord absolutny, tyle na urządzanie szatni nie przeznaczyły nawet sponsorowane przez obrzydliwie bogatych wschodnich bonzów Chelsea (około 445 mln) czy Manchester City (415 mln). Madrytczycy muszą już kupować dla samego kupowania, by nieustannie rozszerzać zasięg swego panowania – dziś nie wystarczy zwyciężać na boisku, dziś trzeba bez wytchnienia kręcić medialną machiną, przyciągać uwagę konsumentów (tfu, kibiców) także w międzysezonowych przerwach, wywoływać wrażenie, że luksusowe transfery są tak wzniosłe jak wielkie triumfy.
I końca obłędnej licytacji nie widać. Wystarczy policzyć, ile Manchester United będzie niebawem zarabiał na samych koszulkach – od produkującego je Adidasa wyciągnie 94 mln euro, od reklamującego się na strojach meczowych Chevroleta 64 mln, od reklamującego się na strojach treningowych AON 21 mln. To daje w sumie 179 mln. Rocznie.