Nigdy dość powtarzania, że nasi siatkarze – niegdyś oskarżani o mentalną miękkość – imponują na mistrzostwach świata przede wszystkim hartem ducha. Niepowodzenia w ogóle ich nie deprymują, nigdy nie pękają, dziś też potrafili wziąć seta, w którym rywal prowadził 14:9. I podnieść się po partii beznadziejnej, w której rywal rozsmarował ich po boisku. A był to rywal tak wyjątkowy, że zwycięstwo nad nim jest prawdopodobnie najbardziej sensacyjnym współczesnym triumfem Polaków w pojedynczym meczu o stawkę.
Owszem, Brazylia utraciła reputację drużyny nietykalnej – kilka lat temu, gdy odeszło najwybitniejsze chyba pokolenie w historii siatkówki. To wciąż jednak główne supermocarstwo, incydentalnie tylko zatrzymywane przez Rosję lub USA. Polscy siatkarze umieli kilkakrotnie ją pokonać jedynie w towarzyskiej Lidze Światowej, zwłaszcza w latach parzystych traktowanej jako etap przygotowań do ważniejszych turniejów. W imprezach rangi mistrzowskiej w XXI wieku nie skrzywdzili jej do teraz ani razu, ba, generalnie nie potrafili jej choćby zadrasnąć urwanymi setami. W Pucharze Świata było 2:3, na igrzyskach olimpijskich 0:3 i 0:3, na mundialach 0:3 i 0:3, w Pucharze Wielkich Mistrzów też 0:3. Tortury.
Oprawcami za każdym razem kierował Bernardo Rezende, najbardziej utytułowany trener w dziejach siatkówki, który przez dwie dekady zdobył z żeńską (1994-2000) i męską (od 2001) reprezentacją Brazylii 51 medali, w tym 31 złotych. Nie dość, że gigant, to nienasycony i nadpobudliwie zaharowany. Gdy wychodzi z sali treningowej, jest przedsiębiorcą – w Rio de Janeiro otworzył sieć restauracji Tropikalna Gorączka, ma największą w Ameryce Płd. sieć klubów fitness, kieruje pozarządową organizacją wychowującą biedną młodzież przez sport. Od siatkarzy też wymaga coraz więcej i więcej, wychodząc z założenia, że jeśli zdobyli złoto po zgrupowaniu, podczas którego wstawali o ósmej rano, to w kolejnym sezonie powinni wstawać o siódmej – by czuli, że porywają się na coraz wyższe szczyty.
Tak, żółtodziób Stephane Antiga rzucił wyzwanie trenerowi nad trenerami, tak, Polacy obalili pomnik. I nie ma szczątkowego znaczenia, że przewrócili pomnik z mnóstwem rys, że niemal wszyscy fachowcy zgadzają się, iż tak przeciętnej generacji graczy Rezende pod sobą jeszcze nie miał. Tu toczy się gra o mistrzostwo świata, a nasi właśnie zatrzymali obrońców tytułu – dążących do bezprecedensowego czwartego złota z rzędu – i jedynego niepokonanego dotąd uczestnika turnieju. To nie czyni ich faworytami, ale pozwala wierzyć, że niemożliwe nie istnieje. Jeśli wygrywasz z Brazylią – bez kapitana Michała Winiarskiego! – to znaczy, że stać cię na wszystko.