Rosja prześladowana

To był wieczór tyleż piękny, co osobliwy. Oglądałem na żywo kilkadziesiąt meczów siatkarzy z Rosją – w tym sporcie to klasyk o tradycjach mierzonych dekadami – ale jeszcze nigdy nie otaczała mnie tak niezachwiana pewność, że Polacy zdmuchną ją z boiska niemal bez wysiłku. Siedziałem na setkach meczów siatkarzy w naszych halach, ale nigdy dotąd nie słyszałem wygwizdanego hymnu.

Poza tym jednak działo się w łódzkiej Atlas Arenie przewidywalnie, długo wręcz nudnawo. Polacy wraz z upływem mistrzostw konsekwentnie upiększają reputację drużyny odpornej na kryzysy, pewnej swojej siły i świadomej celu. Takiej, która nie obraziłaby kibiców ostentacyjną kapitulacją, na jaką rywale pozwolili sobie wczoraj z Brazylią. A Rosja w całym sezonie rusza się niemrawo – dziś długo wyglądała jak ubity niedźwiedź, którego pozostało tylko wypatroszyć. I wieczór przypominał chwilami benefis Mariusza Wlazłego. Rekordowego na MŚ dorobku z meczu z Brazylią – 31 punktów! – nasz atakujący nie poprawił chyba tylko dlatego, że po dwóch setach (miał wtedy 17 pkt. z 25 zbić) walka na poważnie się skończyła. On nadal mknie po nagrodę dla MVP turnieju, z napędu odrzutowego właśnie przeszedł na rakietowy.

Kiedy we wtorek siatkarze przeskakiwali „Canarinhos”, odtrąbialiśmy triumf w XXI wieku bezprecedensowy – pierwszy odniesiony nad Brazylią na imprezie rangi mistrzowskiej. Z Rosją łączy nas relacja znacznie przyjemniejsza. Choć Polacy rzadziej sięgają po medale i czują przed nią respekt, to na najważniejszych turniejach raczej wygrywają niż przegrywają, a jeśli wspomnieć okoliczności, to nad rywalami znęcają się ze szczególnym okrucieństwem. Owszem, na ostatnich igrzyskach przegrali 0:3, ale na przedostatnich było 3:2 (pomimo dwukrotnego prowadzenia Rosjan). Na ostatnim mundialu się nie spotkali, ale na przedostatnim było 3:2 (pomimo prowadzenia Rosjan 0:2). Na ostatnich mistrzostwach kontynentu też się nie spotkali, ale na przedostatnich nasi zwyciężyli w meczu o brąz. Czy to jest bilans pariasa, który powinien odruchowo pokornieć na widok wielkiego pana?

Co więcej, Polacy zapadają rywalom w pamięć jako siatkarze nieśmiertelni, którzy tym bardziej powstają, im bardziej zdają się konać. Tak było także w poprzedzającym trwającym MŚ Memoriale Wagnera, w którym byli górą, choć przegrywali 0:1 i 1:2. Jeśli zatem dzisiejszy triumf mielibyśmy obwołać nadzwyczajnym, to dlatego, że nasi wykańczali Rosję na zimno, aż dotarli do momentu rzeczywiście zdumiewającego – oto po dwóch wygranych partiach mogli sobie pozwolić na odfajkowywanie następnych w kompletnym roztargnieniu. To przeciwnicy mieli powód do walki jakże znajomy dla fana polskiego sportu. Bili się o tzw. honor.

Polacy wygrali czwarty tie-break z rzędu, co każdemu kibicowi nieuchronnie kojarzy się najbardziej dla siatkarzy zaszczytnie – z „mistrzami piątego seta” Huberta Wagnera. Niezwykłe jest jednak przede wszystkim to, że w dwa dni ludzie Stephane’a Antigi uporali się z oboma supermocarstwami współczesnej siatkówki. Takiego turnieju jeszcze nie przeżyliśmy, w nagrodę w sobotę znów będziemy odkrywać nieznany ląd – oto Polacy przystąpią do półfinału MŚ (z Niemcami) jako bezdyskusyjni faworyci.

Zanim jednak od ziemi oderwie się katowicki Spodek, przykry obowiązek rozegrania nikogo nieinteresującego meczu o piąte miejsce wykonają Rosjanie. Dla nich nasi siatkarze stają się powoli dręczycielami, którzy nie tyle wygrywają, ile wściekle ich prześladują.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s