Krychowiak to nie fatamorgana

Grzegorz Krychowiak, Sevilla, Brudny Harry

Robert Lewandowski został właśnie zdetronizowany, przynajmniej chwilowo, jako najbardziej entuzjastycznie chwalony za granicą – co nie znaczy, że jest słabszy – polski piłkarz. Przez Grzegorza Krychowiaka, w którym Hiszpanie widzą „gracza z tytanu”, „wojownika”, drągala „panującego w powietrzu” i „zastraszającego przeciwników fizyczną siłą”.

Tylko jego trener Unai Emery uważa za niezbędnego, tylko on wystąpił w podstawowym składzie Sevilli w każdym meczu sezonu. Kiedy go oglądałem – nieczęsto, dopiero nadrabiam zaległości po mistrzostwach świata siatkarzy – był bezdyskusyjnie najlepszy w drużynie. I nie poprzestawał na najbanalniejszych robótkach defensywnego pomocnika, który odbiera piłkę i rozdaje maksymalnie pięciometrowe podania, przeciwnie, Krychowiak śmiało kopie do przodu, porywa się nawet na długie przerzuty na skrzydła. Bardzo aktywnie uczestniczy w grze, z rachub Squawka.com wynika, że w pojedynki częściej wdają się w lidze hiszpańskiej tylko Joaquín Larrivey (Celta Vigo) oraz Ignacio Camacho (Málaga). I że naprawdę umie wyskoczyć – wygrywa średnio niemal pięć pojedynków główkowych w meczu, mniej od zaledwie czterech ligowych konkurentów. Buchająca energia, to dzięki jego wysiłkowi osłaniany Denis Suárez (uchodzi za cudowne dziecko hiszpańskiego futbolu) ma tyle wolności bliżej pola karnego rywala. Ba, noty serwisu Whoscored.com klasyfikują Polaka jako dziewiątego najlepszego w sezonie gracza ligi hiszpańskiej. A jeśli okroić klasyfikację do środkowych pomocników, to Polak przewyższa wszystkich!

Krychowiak reprezentuje grupę, którą obwołałem swego czasu „pokoleniem Erasmusa”. Nie zdążył nasiąknąć trującymi nawykami polskiej ligi, bo nigdy w nią nie wdepnął, do Francji uszedł już po 16. urodzinach. I brzmi rozsądnie, gdy opowiada w wywiadzie o powodach, dla których nad oferty z Bundesligi przedłożył propozycję Sevilli – chciał nauczyć się grać „do przodu”, ewoluować na piłkarza bardziej uniwersalnego. Nowoczesny futbol innych na pewnym poziomie nie toleruje.

Jego wspaniały początek na hiszpańskich murawach uzmysłowił mi, że właśnie na jego pozycji na porządnego gracza reprezentacja Polski czeka najdłużej. W Lewandowskim mamy wybitnego napastnika, w Błaszczykowskim – klasowego skrzydłowego, w Piszczku – bocznego obrońcę europejskiego formatu. Między słupkami to już w ogóle bogato, nawet wśród środkowych obrońców trafił się Kamil Glik – pamiętam o jego ograniczeniach, ale to nadal kapitan włoskiego klubu, który przed chwilą awansował do pucharów. Tylko wśród defensywnych pomocników patałach patałachem patałacha pogania, a wszyscy nieodpowiedzialni i niechlujni, czyli skażeni przywarami w środku boiska skrajnie nieakceptowalnymi. W minionej dekadzie wyróżniał się jeden Mariusz Lewandowski (Eugena Polańskiego wychowali Niemcy, zresztą on chwilowo nie istnieje), więc kolejni selekcjonerzy wypróbowywali dziesiątki kandydatów, aż zeszłej jesieni stoczyliśmy się na poziom Mączyńskiego i Pazdana, dysponujących zaledwie jednym atutem, niespecjalnie przydatnym na arenie międzynarodowej – cenionym przez trenera Adama Nawałki zabrzańskim pochodzeniem. Koszmar.

Kiedy zatem patrzę, jak Krychowiak, zamiast onieśmielony ostrożnie stąpać po najsilniejszej lidze świata, wnosi na boisko osobowość, zuchwałość, by nie powiedzieć – bezczelność, i już w debiucie rzuca się do ostrej awantury z gwiazdorami Realu Madryt, to odnoszę wrażenie, że majaczy mi się przed oczami fatamorgana. Doczekaliśmy się swojego piłkarskiego Brudnego Harry’ego?! Nie, to być nie może. Co więcej, usiłuje pomocnik Sevilli podbić rozgrywki wybitnie dla Polaków niesprzyjające, zauważalnej kariery nie zrobił tam nikt od czasów Jana Urbana. Czy uda się nowemu ulubieńcowi sewilczyków, jeszcze nie wiemy, ale mnie jego popisy znów umocniły w przekonaniu, że nasz futbol, pomimo oczywistych kadrowych niedoborów, bezdyskusyjnie dysponuje ludźmi, którzy odpowiednio ustawieni, zgrani i zmotywowani powinni bić w meczach o stawkę także rywali silniejszych niż amatorzy z San Marino i Gibraltaru. Przekonanie to niewesołe, bo wcale nie daje nadziei, że prędko ujrzymy drużynę reprezentującą przynajmniej minimum przyzwoitości. Raczej bałbym się, że atletyczna sylwetka Krychowiaka w biało-czerwonej koszulce rozmyje się do jego własnego portretu pamięciowego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s