Tonący Niemca się chwyta

Gdyby polscy piłkarze zatrzymali dzisiaj mistrzów świata, rozwialiby resztkę wątpliwości – bieżący rok byłby najwspanialszym w polskim sporcie od upadku komuny.

Generalnie kibic dyscyplin wszelakich mógł się w minionych miesiącach przyzwyczaić, że nasi atleci biją Niemców, jak chcą. Siatkarze zwyciężyli w półfinale mundialu. Koszykarze – dwukrotnie w eliminacjach mistrzostw Europy. Piłkarze ręczni – również dwukrotnie w eliminacjach MŚ. Pięć meczów o stawkę, pięć wygranych. Nawiasem mówiąc, do wszystkich natchnęli Polaków selekcjonerzy zagraniczni. Futbol jest ostatnią dyscypliną, która importowi się opiera, choć prawdopodobnie najbardziej go potrzebuje.

Im efektowniej rozkwita cały nasz sport, tym koszmarniej wygląda na jego tle piłka nożna. Dyscyplina ukochana, a zarazem kaleka, w społecznym odczuciu utożsamiana ze szwindlem, zaściankową mentalnością i niekompetencją, klęską jako stanem naturalnym.

Teoretycznie powinniśmy zacierać ręce, że Polacy zderzą się z Niemcami akurat teraz. Ze wszystkich piłkarzy przez rywali właśnie utraconych – bo pokończyli reprezentacyjne kariery lub się leczą – być może zestawiliby jedenastkę nawet silniejszą od tej, którą ujrzymy na Stadionie Narodowym. My natomiast doczekaliśmy się nie tylko najwybitniejszego solisty po 1989 roku (w Robercie Lewandowskim), ale też naprawdę zdolnego pokolenia. Reprezentację tworzą wyczynowcy – niekiedy wychowani poza krajem, zniesienie granic w Europie bardzo tu pomaga – cenieni w renomowanych firmach zagranicznych, którzy nie więdną, jak poprzednicy, od wielomiesięcznej bezczynności w fotelach rezerwowych. Ba, jedynym na boisku piłkarzem sfrustrowanym beznadziejną sytuacją w swoim klubie będzie dziś Niemiec! Łukasz Podolski nie wystąpił w tym sezonie w podstawowym składzie Arsenalu ani w lidze angielskiej, ani w Lidze Mistrzów. Słowem, Słowacy, którzy w czwartek do upadłego walczyli z Hiszpanią i zdołali ją sensacyjnie pokonać, wcale nie przebierają w bogatszych zasobach ludzkich.

A jednak przed dzisiejszym wieczorem albo wypatrujemy nieuchronnej klęski, albo odwołujemy się do argumentów irracjonalnych. Że październik to miesiąc dla polskiej piłki szczęśliwy, że piłka to gra przypadku, że raz na wieczność gola strzeli nawet kij od szczotki, a my musieliśmy znieść już 18 meczów z Niemcami bez zwycięstwa.

Nie mieści nam się w głowach, że może być dobrze, bo Polacy nie rozegrali w pełni satysfakcjonującego meczu od remisu z Rosją podczas Euro 2012. Bo pamiętamy, że kiedy ostatnio podejmowali na Narodowym niebezpiecznego przeciwnika – Ukrainę wiosną minionego roku – to już w siódmej minucie przegrywali 0:2. Bo już zapomnieliśmy, kiedy kogokolwiek niebezpiecznego pokonali. Bo obu ostatnich selekcjonerów – Waldemara Fornalika i Adama Nawałkę – PZPN wynajmował wbrew opinii publicznej, bo nie słyszeliśmy, by kadrowicze kiedykolwiek publicznie sławili ich kompetencje, bo nasza reprezentacja jest prawdopodobnie jedyną na kontynencie, którą kieruje już drugi z rzędu trener bez jakiegokolwiek trofeum w dorobku. Pobojowisko.

Na to wszystko nakłada się historia. W meczach o stawkę gola Niemcom wbił tylko – w 1971 roku Robert Gadocha, przez następnych 513 minut gry ich bramki Polacy już nie dotknęli. I pozostajemy jedyną na świecie parą sąsiednich państw, które mierzyły się w piłkę tak często, a jedna ze stron nie zdołała uciułać choć jednego zwycięstwa. Jeśli już jednak musimy zadręczać się wspomnieniami, to warto zauważyć, że nasi nigdy meczu Niemcom w zawstydzającym stylu nie oddali, nigdy też nie ponieśli wysokiej porażki. Przeciwnie, nawet w minionych latach stawiali zacięty opór – w ostatnim sparingu sekundy dzieliły ich od triumfu (2:2 jesienią 2011 roku), na MŚ 2006 sekundy dzieliły ich od remisu (gol Neuville’a w 92. minucie).

Teraz piłkarze Nawałki w pewnym sensie wyjdą na boisko w komforcie. Nikt już niczego od nich nie wymaga, każdy gol będzie sukcesem, remis – sensacją nie z tej ziemi, zwycięstwo – wydarzeniem epokowym podsumowującym fantastyczny rok – z bezprecedensowo złotymi igrzyskami zimowymi, bezprecedensowymi triumfami kolarzy na Tour de France i MŚ, z wypatrywanym od 40 lat mistrzostwem świata siatkarzy. Jeśli przyjemność sprawiliby kibicom jeszcze piłkarze, przeżylibyśmy czas, jakiego po upadku komuny nie było.

A nasz futbol gra nie tylko o awans na Euro 2016, ale również o odzyskanie minimum szacunku i sympatii. Punkty punktami, można je odbierać także innym eliminacyjnym rywalom. Nie ma jednak lepszej okazji niż z Niemcami, żeby piłkarska reprezentacja przestała uchodzić za wrzód na ciele całego polskiego sportu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s