Dzisiejsze wydanie „La Gazzetta dello Sport” otwiera obszerna rozmowa z Marco Bogarellim – szefem włoskiego oddziału Infrontu, potężnej agencji marketingu sportowego, którą kieruje Philippe Blatter, bratanek prezesa FIFA. To tam bardzo wpływowa firma, dziennikarze sugerują wręcz, że rządzi całym calcio, skoro gwarantuje mu 1,1 mld euro wpływów rocznie. Wywiad jest przesycony terminologią ekonomiczną, bo Bogarelli traktuje piłkę jako dziedzinę czysto komercyjną, przemysł rozrywkowy mający maksymalizować zyski. Postanowiłem wkleić tu kilka jego zdań, ponieważ reprezentują sposób myślenia coraz popularniejszy w świecie futbolu i zapowiadają zmiany, jak mi się zdaje, nieuchronne. Brzmi ponuro:
„System przyjmowania do rozgrywek UEFA jest zły. Nie może być tak, że Włochy przelewają 270 mln euro za prawa telewizyjne do Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej, a w najważniejszym pucharze mają tylko dwie drużyny plus jedną. Pięć krajów, w tym nasz, utrzymuje Champions League w 70 proc. [Nie wracam do idei Superligi], twierdzę tylko, że aktualny format rywalizacji nie odpowiada nowej logice futbolu. Nie chcę rozgrywek zamkniętych, chcę przywilejów dla liderów rankingu opartego także na danych biznesowych. Zlikwidujmy Ligę Europejską, która nie ma sensu, w Lidze Mistrzów dajmy sześć miejsc Włochom, Anglików, Hiszpanom, Niemcom i Francuzom. Milan z Manchesterem United od założenia rozgrywek spotykały się tylko sześciokrotnie. Dlaczego tak rzadko?”