Derby Mediolanu, wyznanie kibica zdeklasowanego

AC Milan, San Siro, Rafał Stec

Postanowiłem rzucić parę słów przed, a nie po dzisiejszym meczu. Po pierwsze – żeby wytracić czas. Po drugie – żeby zwolnić się z blogowania późniejszego, gdy będę na emocjonalnym deficycie.

Bo, owszem, będę oglądał derby z przejęciem, wyczekuję ich niecierpliwie nie od dziś, jako kibic Milanu martwię się, czy przeżyjemy bez Nigela De Jonga – bezdyskusyjnie najważniejszego w drużynie, wychodzić bez niego na jakiegokolwiek przeciwnika to pchać się pod gęsty ostrzał bez kamizelki kuloodpornej i z podniesioną głową. Zwłaszcza że Inter najgroźniejszy jest w osobie Mateo Kovacicia. Kolejnego arcyzdolnego chorwackiego rozgrywającego, być może najlepszego w tym sezonie 20-latka na europejskich boiskach, od którego pod bramką przeciwnika częściej podają w czołowych ligach tylko Leo Messi i Eden Hazard. To jedyny wśród uczestników derbów kandydat na wielką gwiazdę futbolu.

No więc nadal czuję napięcie i mi zależy, ale ogólnego stanu ducha to nijak nie zmienia. Ostatnio zreflektowałem się, że od wielu miesięcy – może z krótką przerwą na euforię wywołaną zatrudnieniem trenera Seedorfa, oczywiście już wylanego – obezwładnia mnie poczucie wszechogarniającej bezcelowości. Nowy wymiar kibicowania odkrywam nie dlatego, że mediolańczykom idzie źle, ale dlatego, że idzie im średnio. Kiedy staczali się z europejskiego szczytu, była wściekłość, było cierpienie, była głęboka niezgoda na rzeczywistość. Kiedy już się stoczyli i ułożyli w przeciętności, pozostało głównie zobojętnienie (Całe szczęście, że ostał się w szatni nieszczęśnik Bonera, dzięki niemu przynajmniej człowiek wpada jeszcze w furię). Odkąd ćwierć wieku temu wybrałem Milan – czy raczej: Milan wybrał mnie – zdarzały mu się okresy chaosu i beznadziei, jednak zawsze była też nadzieja, że Berlusconi zaraz zafunduje nam jakiegoś Szewczenkę, że następny trener okaże się doskonałym wyborem, że sezon fatalny nie przekreśla szans na fantastyczny sukces w sezonie następnym. Zawsze sięgało się ambicjami bardzo wysoko.

Aż zapadła ciemność, w której widać niczego. Wczoraj było miejsce w lidze ósme, a jutro będzie miejsce w sąsiedztwie ósmego, nie łudźmy się, punkty w tabeli tylko zafałszowują sytuację, Napoli wlokące się na podium za Juve i Romą na dłuższym dystansie jest nie do ruszenia. Do Champions League prędko Milan nie wróci, szans na grubszą inwestycję w drużynę nie ma, o pozwalającym rozwijać biznes stadionie tylko się od lat gada, spieniężyć można co najwyżej Mattię de Sciglio i Stephana El Shaarawy’ego (choć jego rynkowa wartość drastycznie zmalała), wokół nich truchtają głównie podstarzali weterani wykopani z bogatszych firm. Nie wiadomo, jaką przyjąć strategię mentalną – znaczy: jak kibicować – skoro nie istnieje nie tylko teraźniejszość, nie istnieje także przyszłość. Chwilami wręcz zazdroszczę modlącym się utrzymanie. Oni mają przynajmniej cele, i to cele niekłamanie wzniosłe.

W bezbarwnej bylejakości musisz sobie wmawiać, że je masz. Naturalnie jeśli spadłeś w czeluść z wyżyn świata, czujesz się zdeklasowany, strącony między rywali urągających godności klubu. Ja spoglądam na transmisje zdezorientowany, gdybym był piłkarzem, słyszałbym zapewne oskarżenia, że przechodzę obok meczów. To nawet bardziej jałowe niż czekanie na Godota, przecież wiadomo, że żaden Godot nie przyjdzie. Dzisiaj może być fajnie, oczywiście jeśli Milan akurat wygra – może nawet tuj zajrzę i dopiszę kilka zdań pod notką – ale przecież zaraz znów oberwę po łbie od jakiegoś Palermo. Tak, w odmiennym stanie świadomości, jeszcze potkwimy. A psychodeliczność tego osobliwego letargu najlepiej oddaje chyba tamta „rada” Mino Raioli, żeby oba kluby z San Siro zlały się w jeden i wspólnie spróbowały rzucić wyzwanie Europie. Mediolan, miasto upadłe.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s