Palpitacje Borussii

Borussia Dortmund, Jurgen Klopp

Dortmundzki klub stał się zjawiskiem, jakiego europejski futbol nie oglądał. Fascynującym i niewytłumaczalnym. W grupie Ligi Mistrzów pręży się na szczycie tabeli, w Bundeslidze leży na jej dnie.

Trenerowi Jürgenowi Kloppowi kibice i znawcy ufają absolutnie, więc długo we wszelkich wpadkach widzieli kłopoty jedynie przejściowe. Zwłaszcza że piłkarze zachowywali się dezorientująco. We wtorek potrafili zdominować Arsenal (13-2 w strzałach), by w sobotę przegrać z przeciętnym Mainz. Rozbijali na wyjazdach Anderlecht (3:0) i Galatasaray (4:0), by po kilku dniach oddawać mecze u siebie HSV i Hannoverowi. Zataczali się od ściany do ściany, a fani wciąż ich fetowali. Z wdzięczności za minione lata, które dały im tyle frajdy – Borussia najpierw rzuciła w kraju wyzwanie finansowemu hegemonowi Bayernowi i dwukrotnie triumfowała w Bundeslidze, a następnie dofrunęła do finału Ligi Mistrzów.

– Kiedy idziesz po linie wiszącej 50 metrów nad ziemią i wszyscy czekają, aż spadniesz, to jest ci trudniej, niż wtedy, gdy czujesz wsparcie. My też potrzebujemy wsparcia. Krzyk nam nie pomoże – mówił obrońca Neven Subotić. I dziękował kibicom. Było tak słodko, że według „Bilda” bezkrytyczny aplauz fanów zaniepokoił szefów klubu, miał bowiem dawać piłkarzom rozprężające poczucie bezpieczeństwa.

Ci ostatni gwizdy wreszcie usłyszeli. W niedzielę, gdy po porażce we Frankfurcie ocknęli się na ostatnim miejscu w tabeli. Poprzednio Borussia stoczyła się tam w 1985 roku.

W zapaść wpędziła ją, jak niemal zawsze w futbolu, kombinacja czynników.

Być może najważniejszy to dortmundzki styl gry. Przybywa powodów, by podejrzewać, że piłkarzy wykańcza. Idee Kloppa są powszechnie znane. Uprawiamy futbolowy heavy metal – tłumnie dopadamy do przeciwnika nie wtedy, gdy ma piłkę, ale wtedy, gdy właśnie ją odzyskał (sławny kontrpressing zamiast pressingu), zrzucamy na niego ścianę dźwięku i zanim ogłuszony się pozbiera, ponawiamy własny atak. Zasuwamy do upadłego, bo nasz trener pragnie widzieć nas umorusanych, półżywych, „niezdolnych do kopnięcia piłki przez następne cztery tygodnie”. W tamtym finale LM dortmundczycy wypruli się z siebie bodaj dwa kwadranse gry fenomenalnej, ale narzucili tempo, którego nie zniósłby nikt. I przegrali. A potem Subotić mówił o pressingu w amoku, wyniszczającym kondycyjnie prześladowaniu rywali na ich połowie.

Dzisiejsza Borussia już nie pulsuje energią. Albo inaczej – pulsuje incydentalnie, w takie święta, jak szlagier z Bayernem, przegrany minimalnie. 11 z 17 ligowych goli straciła w końcowej półgodzinie gry. W Paderborn oddała punkty beniaminkowi, choć do przerwy prowadziła 2:0. Piłkarzy seryjnie rozkładają też kontuzje – zwłaszcza, ci symptomatyczne, tych grających u Kloppa od lat! – co nie pozwala szlifować mechaniki gry w nowym składzie, a także zmusza do zastępowania wyczynowców formatu Matsa Hummelsa popełniającymi gafę za gafą młodzieńcom w typie Matthiasa Gintera.

Postać tego ostatniego, który przyszedł w glorii gwiazdy jutra, przypomina, jak osłabła transferowa intuicja – szczęście też odgrywa tu istotną rolę – dortmundczyków. Czego zresztą należało się spodziewać. Borussia wybierała z takim powodzeniem – choćby trzej Polacy, wzięci za darmo lub półdarmo – że musiała wreszcie zacząć się mylić. Na tym rynku nigdy nie kupuje się gwarancji niczego, a wyższe wydatki paradoksalnie nie zawsze dają wyższą jakość. Czasem płacisz 4 mln za anonimowego w Europie króla strzelców marnej ligi polskiej, który rozbłyskuje na megagwiazdę, a czasem dajesz 20 mln za teoretycznie gotowego do gry na wysokim poziomie króla strzelców renomowanej ligi włoskiej (Ciro Immobile) i masz w nim jednego z najsłabszych piłkarzy.

Stratę Roberta Lewandowskiego Borussia odczuwa dotkliwie. On był nie tyle jej najlepszym snajperem, ile zjawiskowym supersnajperem, często wbijał dwa razy więcej goli wobec niż drugi w drużynie – 36 przy 19 Marco Reusa w sezonie 2012/13 oraz 30 przy 15 Shinjiego Kagawy w sezonie 2011/12. Perfekcyjnie wpisywał się nie tylko w system gry trenera, ale też perfekcyjnie spełniał jego atletyczne oczekiwania – jako typ cyborgowaty wytrzymywał okrągłe 90 minut każdego meczu, obowiązkowo spędzonego na wściekłej szarpaninie z rywalami, a potem nie zgłaszał nawet zadraśnięcia. Dawał dortmundczykom nie mniej niż Luis Suárez dawał Liverpoolowi, klubowi również pogrążonemu w kryzysie po rozstaniu ze swym napastnikiem.

Niewykluczone też, że rywale, zwłaszcza krajowi, trochę się dortmundzkiego stylu „nauczyli”, bowiem Klopp trochę zapomniał, iż każda drużyna – o czym maniacko przypomina Pep Guardiola – musi stale ewoluować. Klopp, który jest w klubie nietykalnym guru, zwierzchnicy nawet nie rozważają rozglądania się za następcą. To też zresztą czyni Borussię przypadkiem unikalnym. Firmy o jej ambicjach wykopałyby trenera, zanim zdążyłby osiąść na dnie tabeli.

W każdym razie wszystkie podane hipotezy, nawet gdyby w komplecie odpowiadały prawdzie, nie wyjaśniają ostatniego miejsca w Bundeslidze. Już spadek z podium w środek tabeli byłby wszak niespodziewany. A klubu, który by seryjnie wygrywał w Lidze Mistrzów, a zarazem leżał na dnie ligi krajowej, świat dotąd nie oglądał.

Losy Borussii zdają się niepojęte, jednak trzeba pamiętać, że jej ostatnie miejsce nie jest „aż tak” ostatnie. W 13 kolejkach zdobyła 11 punktów, podczas gdy w lidze włoskiej najsłabsza Parma uciułała ich ledwie sześć, a Córdoba w lidze hiszpańskiej – siedem. W Bundeslidze też od jesieni 2000 roku nie zdarzyło się, by na tym etapie sezonu zamykała ją drużyna z tak okazałym dorobkiem. No i straty są stosunkowo niewielkie. Od miejsca dającego awans do eliminacji LM dzieli dortmundczyków 10 punktów.

Najbardziej niebezpieczne jest to, że jeśli go nie uzyskają – a to już cel mało realny – to gwałtownie wyhamuje rozwój klubu, jakże ostatnio dynamiczny. Niemal na pewno ucieknie im kolejny znakomity gracz, najbardziej wartościowy w ofensywie Marco Reus, a wypadnięcie z elity drastycznie obniży zdolność transferową – zredukuje przychody oraz zniechęci piłkarzy pożądających Champions League. Borussia znów będzie musiała kopać głębiej, w murawach mniej obleganych przez wielkie kluby.

Jej kibice są poddawani morderczym wstrząsom. W drugiej połowie lat 90. trener Ottmar Hitzfeld zbudował im drużynę na miarę triumfu w Lidze Mistrzów, w Matthiasie Sammerze mieli zdobywcę Złotej Piłki, potem był jeszcze finał Pucharu UEFA, aż Borussia zadławiła się nieumiarkowanymi wydatkami na transfery, jej akcje na giełdzie straciły 80 proc. wartości, musiała obciąć pensje i sprzedać stadion. Była bliska bankructwa, niemal z sezonu na sezon zsunęła w środek tabeli Bundesligi. A teraz z sezonu na sezon z europejskich szczytów runęła na dno Bundesligi. Klub ekstremalny, tylko dla kibiców o najmocniejszych nerwach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s