Zanim jeszcze dowiedzieliśmy się, że Real Madryt usuwa ze swego godła krzyż na kartach kredytowych oferowanych muzułmanom, by ich nie urazić, Barcelona ustanowiła nietypowy rekord. Została we wrześniu pierwszym klubem, który w ośmiu meczach – otwierających bieżący sezon – założył piłkarzom aż cztery rodzaje koszulek:
Od tamtej pory znów zacząłem uważniej przyglądać się, w czym grają zawodnicy wielkich futbolowych firm. Przyzwyczaiłem się już, że kluby coraz częściej zmieniają stroje sezon w sezon – czasem wszystkie trzy komplety. Kilka lat temu protestowali nawet przeciw tej praktyce angielscy kibice, którzy poczuli się naciągani. Jeśli chcą być „na bieżąco”, muszą płacić więcej i więcej, bo okres przydatności koszulki stale się skraca. Ale w końcu się poddali, zresztą cała Premier League jest, jak wiemy, potwornie droga w konsumpcji. Z Arsenalem na szczycie komercyjnego obłędu – bilety na pojedyncze mecze i całosezonowe karnety na londyński Emirates Stadium, oszklony i przypominający trochę centrum handlowe, są najdroższe na świecie.
Ostatnio kluby zmodyfikowały – czy raczej: zradykalizowały – swoje strategie, stroje zmieniają już nie tylko notorycznie, ale również drastycznie. W Katalonii kontrowersje wywołały właśnie doniesienia, że Barcelona w przyszłym sezonie po raz pierwszy w swojej 115-letniej historii święte pionowe pasy zamieni na poziome. I to na podstawowych, „domowych” koszulkach:
Fani się żołądkują, ale przywykną, tak jak przywykli do strojów skalanych reklamą. Z nią niby byli oswajani stopniowo – klub nakleił na torsy piłkarzy logo UNICEF-u, za co nie brał pieniędzy, lecz sam płacił – jednak potem przeskok był gwałtowny, organizację humanitarną wyparła ze świętych barw Qatar Foundation, organizacja należąca do państwa programowo łamiącego prawa człowieka.
Teraz katalońscy kibice też zwyczajnie nie rozumieją, że naciskający na Barcelonę koncern Nike nalega na zmiany dla ich dobra. Dla ich dobra, czyli po to, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom klientów – tak to się chyba ujmuje? – tyle, że klienci jeszcze sobie swoich oczekiwań nie uświadamiają. Nowoczesny marketing nienawidzi stagnacji, ruch na rynku musi być zawrotny, podaż musi kreować popyt, czyj towar nie będzie ostro walił po oczodołach, ten towaru nie sprzeda. A w każdym razie nie sprzeda tyle, ile by chciał. To dlatego kluby coraz śmielej odchodzą od swoich tradycyjnych kolorów, zwłaszcza przy strojach rezerwowych.
Ten temat podjęła wczoraj „La Gazzetta dello Sport”, dzięki czemu uzmysłowiłem sobie, że już wkrótce wielu nowych kibiców – np. oglądających europejskie drużyny z innych krajów lub kontynentów – prawdopodobnie straci orientację, jakie są właściwie tradycyjne barwy tych drużyn. Zwłaszcza, że trend wydziwiania będzie się nasilał. Poniższą mozaikę ulepiłem ze grafik zamieszczonych we włoskim dzienniku. Popatrzcie, rezerwowe stroje czołowych firm (obok kwoty przelewane na klubowe konta przez producentów sprzętu) wyglądają już kompletnie od czapy, rozbłyskują wszystkimi kolorami tęczy: