Wystarczy im we wtorkowy wieczór zremisować w Liverpoolu, by awansowali do 1/8 finału Ligi Mistrzów. Piłkarze Basel, czyli klubu, który przypomina spełniony sen właścicieli Legii Warszawa.
Kto nie śledzi uważnie poczynań mistrzów Szwajcarii, intuicyjnie da im co najwyżej śladowe szanse na sukces. Gdzie reprezentantowi tego średniego w futbolu kraju do renomowanej firmy angielskiej? A jednak w Basel nie znajdą żadnych powodów, by przystępować do gry z kompleksem niższości. Przeciwnie, to gospodarze powinni czuć niepokój.
Piłkarze Bazylei prześladują bowiem Premier League jak, nie przymierzając, Real Madryt czy Barcelona. W październiku pokonali Liverpool 1:0. W minionej edycji LM w fazie grupowej dwukrotnie pobili Chelsea – 1:0 i 2:1 – co się w erze Abramowicza niemal nie zdarza. Trzy sezony temu uporali się z Manchesterem Utd – 2:1 i 3:3 – i wykopali faworyta z rozgrywek! Także z Ligi Europejskiej zdołali wypchnąć niedawno Tottenham, zanim w półfinale przeżyli jedyne w starciach z wyspiarzami niepowodzenie – wyeliminowała ich Chelsea, późniejszy zdobywca trofeum. W Champions League nie przegrywają nigdy.
A szefowie klubu działają tak, jakby buntowali się przeciw wszystkiemu, co uprawiają kluby angielskie – wystawiający ledwie pojedynczych wychowanków i notorycznie przepłacający za przeciętnych piłkarzy. Młodzieżowa akademia w Basel szkoli ze wspaniałym znawstwem. Słychać o niej rzadziej, ponieważ nie wypuszcza gwiazd formatu Iniesty czy Müllera – tu trzeba jeszcze wybitnie utalentowanej jednostki – ale rozsyła mnóstwo absolwentów po czołowych ligach. To z niej wywodzą się Rakitić z Barcelony, Shaqiri z Bayernu, Inler z Napoli, Kuzmanović z mediolańskiego Interu, a także kilkunastu innych uznanych wyczynowców zatrudnianych aktualnie w Bundeslidze. Nawet u nas kopie jeden z nich – wypożyczony do Lecha Poznań Darko Jevtić.
Zanim najzdolniejsi wyjadą w wielki świat, wygrywają dla Basel we wspomniane wieczory europejskie. Być najwydajniejszą fabryką piłkarzy spoza futbolowej elity elit czyni mistrza Szwajcarii ponad 40 (!) wychowanków, którzy w tym stuleciu występowali lub występują w podstawowym składzie. Dla październikowego zwycięstwa nad Liverpoolem zasłużyli się m.in. nadający płynność całej drużynie środkowy pomocnik Fabian Frei; wspierający go Taulant Xhaka; zdobywca bramki i kapitan Marco Streller; również biegający w ataku, zaledwie 17-letni, urodzony w Kamerunie Breel Embolo. A jeśli dostawimy do nich jeszcze energetycznego Philippa Degena, który wówczas się leczył, to okaże się, że wychowankowie stanowią połowę jedenastki. Lepsze pod tym względem są w LM tylko Barcelona i Athletic Bilbao.
Dlaczego w Bazylei spełnia się sen Legii? Bo tam też rozpoczęli od wzniesienia efektownego stadionu, wylansowali modę na odwiedzanie trybun, zainwestowali mnóstwo energii w akademię i skauting. Nie ozłocił ich oligarcha w typie Rinata Achmetowa i nie wykonali gigantycznego skoku z dnia na dzień, lecz postawili na zrównoważony rozwój. Ich drużyna szaleje w młodzieżowej Lidze Mistrzów (3,4 gola na mecz, w grupie nad Realem), co sezon sprzedają dwóch-trzech graczy – z atrakcyjnym przebiciem, w ub.r. kupionego za 2,5 mln euro Mohameda Salaha wyeksportowali do Chelsea za 16,5 mln – i natychmiast wynajdują następców. Dziś wypracowują 29 mln rocznego przychodu, także dzięki wpływom z europejskich pucharów, które w każdej edycji dają fanom trochę lub mnóstwo frajdy. Więcej niż np. wszyscy przedstawiciele ligi holenderskiej, znacznie bogatszej w tradycje. Mały wielki klub, o jakim marzymy w Polsce.