Nie wiadomo, czy gdyby Legia nie zagapiła się w sprawie nieszczęsnego Bereszyńskiego, awansowałaby w następnej rundzie do Ligi Mistrzów. Ale nie możemy tego wykluczyć, z Celtikiem rozprawiła się w oszałamiającym stylu.
Nie wiadomo, czy gdyby Legia nie rozesłała po Europie infantylnego listu „rekomendującego” transfer Michała Żyro, wyjęłaby za niego w przyszłości więcej niż wyjmie. Ale nie możemy tego wykluczyć, epistolograficzny wybryk rynkowej wartości skrzydłowego na pewno nie podniósł.
Nie wiadomo, na kogo Legia wpadnie w poniedziałkowym losowaniu 1/16 Ligi Europejskiej, ale nie możemy wykluczyć, że w lutym podejmie przy pustych trybunach naprawdę renomowaną firmę – Liverpool, Ajax, Romę czy – to dopiero byłaby strata dla kibiców! – Celtic.
Nie wiadomo wreszcie, czy gdyby Legia nie trwoniła milionów złotych przez notoryczną niesubordynację na trybunach, wydałaby je mądrze na nowych piłkarzy. Ale nie możemy wykluczyć, że znacząco wzmocniłaby kadrę, o czym najładniej świadczą popisy Ondreja Dudy, zjawiskowo jak na standardy naszych boisk uzolnionego młodzieńca ze Słowacji.
Do wszechogarniającego rozgardiaszu w polskich klubach przywykliśmy, jednak warszawski jest wyjątkowy, bowiem jako pierwszy u nas przeżywa równocześnie tak dynamiczny, wielowymiarowy rozwój sportowy. Odkąd Legią dowodzi Henning Berg, czyli w kalendarzowym roku 2014, piłkarze mają bilans wprost nieskazitelny – obronili tytuł mistrza kraju, wygrali 24 z 34 meczów ligowych (następny Lech – ledwie 17), nie przegrali ani jednego krajowego hitu (cztery zwycięstwa i dwa remisy z Wisłą i Lechem, bramki 15-4), zwyciężali (na boisku) w 10 z 12 spotkań europejskich pucharów (24-4). Uprawiają futbol uporządkowany, elastyczny taktycznie i reagujący na styl przeciwnika, nawet w zderzeniu z zagranicą wyglądają na świadomych swojej siły. I nie zależą, wbrew niedawnym podejrzeniom, od ponadprzeciętnych jednostek, o czym przekonuje każdy mecz bez kontuzjowanego Radovicia. Jeśli pomyślimy jeszcze o szerokiej, wymuszającej niespotykaną u nas ostrą rywalizację kadrze (jesienią grało 32 ludzi!), kosztującej 1,5 mln euro rocznie akademii (dla porównania: Bayern wydaje 3 mln) oraz planach budowy ośrodka treningowego, to widzimy zupełnie nową jakość w polskim futbolu. Jakość, dzięki której teraźniejszość cieszy, a potencjalna przyszłość wprawia w euforię.
Najbliższy sportowy cel jest jasny: zostać pierwszym od 1991 roku polskim klubem, który po przerwie zimowej wygra dwumecz w europejskich pucharach. Będzie potwornie trudno, nie tylko z powodu klasy rywala – nie wszyscy wielcy traktują LE całkiem serio – ale również przez realia klimatyczno-logistyczne. Legia wyjdzie na kolejną rundę ledwie tydzień po wznowieniu rozgrywek. Czyli kompletnie odzwyczajona od twardej walki o niebagatelną stawkę.
Ale tak naprawdę martwi u niej dziś wyłącznie to, co pozasportowe. Jeśli przytoczoną na wstępie listę wpadek rozciągniemy do wiosny i wspomnimy zadymy podczas wizyty w Warszawie Jagiellonii, znajdziemy aż dwa mecze oddane przez Legię walkowerem. To też w cywilizowanym – ba, także polskim – futbolu rzadkość. To europejskiej firmie zwyczajnie nie przystoi.