Kamil Glik skacze coraz wyżej

Reprezentant Polski wyrósł na najbardziej bramkostrzelnego obrońcę w czołowych ligach europejskich. – Gram praktycznie non stop, co trzy dni, i czerpię z tego olbrzymią przyjemność – mówi piłkarz Torino.

Dotąd był bohaterem lokalnym – uwielbianym przez fanów kapitanem, którego waleczność, jak mówią, „ucieleśnia ducha klubu” – od miesięcy rozbłyskuje na gwiazdkę całej ligi włoskiej. Niedzielne gazety umieściły na okładkach fotografię, na której rozszalały Kamil Glik kopie w narożną chorągiewkę i wydaje triumfalny okrzyk po strzeleniu wyrównującego gola Milanowi.

Bo Polak zdobywa bramki wyłącznie rozstrzygające o wynikach. Jak w meczu z Genoą, której zadał dwa ciosy – najpierw na 1:1, potem na 2:1. I jak w meczu z Palermo, w którym ocalił dla Torino remis. W sumie uzbierał już pięć goli i Włosi prorokują, że może powtórzyć wyczyny Marco Materazziego, jedynego w XXI wieku obrońcy Serie A, który potrafił zdobywać w sezonie dwucyfrową liczbę bramek.

O rekordach nie myślę, na razie chciałbym przynajmniej dorzucić jeszcze ze dwa trafienia i pobić Mehdiego Benatię z ubiegłego roku [strzelił dla Romy pięć goli, dziś gra w Bayernie]. Z Milanem poszło stosunkowo łatwo, wiedzieliśmy, że przy stałych fragmentach gry broni fatalnie – mówi Glik. – I rzeczywiście, mnie miał kryć Philippe Mexes, a miałem mnóstwo miejsca, właściwie byłem sam. Niewiele brakowało, bym trafił dwukrotnie, zresztą bezdyskusyjnie zasłużyliśmy na zwycięstwo. Zdaję sobie jednak sprawę, że z każdym tygodniem będzie mi coraz trudniej. Rywale studiują moje ruchy w polu karnym, będą coraz czujniejsi. Co ciekawe, wcale nie oddaję więcej strzałów niż w minionych latach, na treningach też nie ćwiczymy rzutów rożnych intensywniej niż dotychczas, nie zmieniły się nawet schematy. Trafiam częściej dlatego, że nabrałem więcej pewności siebie, skaczę z większym zdecydowaniem. Zmieniłem się przede wszystkim mentalnie.

Zmianę, o której mówi piłkarz, widać także pod polem karnym Torino. Nawet w gestykulacji – Glik zamaszyście dyryguje partnerami, ustawia ich, ewidentnie czuje się przywódcą. On we Włoszech przeszedł imponującą ewolucję. Od zahukanego obrońcy z prowincjonalnej ligi, który w Palermo nie nadążał za wymaganiami taktycznymi, przez chropowatego w stylu gry twardziela przyuczającego się u boku byłego kapitana Torino Angelo Ogbonny, po najważniejszą postać drużyny. Z piłką jest staranny (piąty najcelniej podający zawodnik rozgrywek), bez piłki współtworzy piątą najszczelniejszą defensywę Serie A i trzecią najszczelniejszą w Lidze Europejskiej, w której Torino gola straciło dopiero po 510 minutach rywalizacji. I to dzięki temu zdobywa punkty, bo napastnicy pudłują na potęgę. Gdyby turyńczycy nie strzelali najrzadziej w lidze – zmarnowali nawet wszystkie trzy rzuty karne! – nie zajmowaliby 14. miejsca w tabeli, lecz ponownie walczyli o awans do Ligi Europejskiej.

Kapitańska opaska mi pomogła, poczułem się jeszcze bardziej odpowiedzialny za drużynę i zdeterminowany – opowiada najskuteczniejszy piłkarz Torino i najbardziej bramkostrzelny obrońca pięciu czołowych lig europejskich. – Ale ponad 100 meczów w Serie A też zrobiło swoje. Nabrałem doświadczenia, Zbigniew Boniek słusznie zaobserwował, że wzmocniłem się fizycznie [prezes PZPN powiedział, że Glik „ma teraz same mięśnie”], bo ciężko nad tym pracowałem. Także poza boiskiem, bo nauczyłem się tutejszej kultury życia, dowiedziałem się rzeczy, o których w Polsce może nigdy bym się nie dowiedział. Kiedy przyleciałem do Palermo, nie zwracałem uwagi na to, co jem, i jak odpoczywam. Tu co miesiąc odwiedza nas specjalista, który bada krew, mocz, tkankę mięśniową etc., a potem każdemu ustala indywidualną dietę. Posiłek po posiłku dostajemy dokładną rozpiskę. Czasami można coś wymienić albo po wyczerpującym treningu wziąć 150, a nie 100 gramów makaronu, czasami można też dołożyć do kolacji maleńkie ciasteczko z dżemem, ale generalnie przy stole też się dba o ciało. I ja czuję, że moje ciało jest inne niż kiedyś. To zresztą niezbędne, bo włoski futbol jest bardzo atletyczny, a my gramy w tym sezonie co trzy dni. A ja nie tylko jestem na to gotowy, ja z grania non stop wręcz czerpię olbrzymią przyjemność.

27-letni Glik nadal pozostaje najmłodszym obok rówieśnika Andrei Ranocchii z Interu Mediolan kapitanem w Serie A, czyli rozgrywek pełnych weteranów (opaski zakładają tam piłkarze po trzydziestce lub grubo po trzydziestce), jednak media coraz chętniej spekulują, dokąd odejdzie. Piszą o ofertach z Bundesligi (od tamtejszego wicelidera Wolfsburga oraz Borussii Dortmund), informują, że prezes Urbano Cairo zażąda za transfer dziewięciu milionów euro, obwołują go jednym z najpewniejszych i utrzymujących najstabilniejszą formę defensorów w Italii. Środkowego obrońcy z Polski o takiej zagranicznej renomie nie było chyba od czasów Tomasza Wałdocha i Tomasza Hajty, którzy na początku stulecia bronili barw Schalke.

Wiem, że zrobiłem postęp pod każdym względem. Fizycznym, mentalnym, taktycznym, technicznym. I zamierzam nadal robić postęp – mówi Glik. – Stałem się elastyczny taktycznie, umiem grać i w trzyosobowej, i czteroosobowej obronie, co w przyszłości może być sporym atutem. W każdym razie gdybym dostał ofertę z klubu niemieckiego lub angielskiego o podobnej randze, jaką Torino ma we Włoszech, tobym się stąd nie ruszał. Moje ambicje sięgają walki o mistrzostwo kraju i stałych występów w europejskich pucharach. Chcę sportowego awansu. I awansu na Euro 2016. Ten sezon dla klubu jest słabszy, ale wreszcie wiedzie się reprezentacji, więc i tak przeżywam jeden z lepszych momentów w karierze. Teraz trzeba wygrać w marcu w Irlandii. Jeśli się uda, to moim zdaniem na 100 procent pojedziemy na francuskie mistrzostwa. 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s