Co tu dużo gadać, Chińczycy wrzucili do legijnej szatni granat. Klub nie mógł przewidzieć, że Miroslavowi Radoviciowi spadnie z nieba życiowa szansa, nie mógł też – jeśli chce pielęgnować deklarowany wizerunek firmy przyjaznej piłkarzom – tej szansy blokować. A trener nie mógł mieć pewności, że Serb w rozstrzygającym momencie nie cofnie nogi (choćby podświadomie) albo nie będzie biegał po boisku nieco roztargniony. Trochę jak w antycznym konflikcie tragicznym – dobre wyjście nie istniało. Henning Berg postanowił z najważniejszego gracza zrezygnować, więc nic dziwnego, że tuż przed meczem wyglądał jak zbity pies.
Mecz się jeszcze na dobre nie zaczął, a już widzieliśmy, że Legia spogląda na rywala zupełnie inaczej niż na rywali jesiennych. Możemy sobie powtarzać, że Ajax wygląda najmarniej od lat i że krztusił się ostatnio w lidze holenderskiej, ale nie wypada się żołądkować, że Legia – wciąż przedstawicielka kraju w europucharach wieloletnio zakompleksionego – przyjęła go z nadmiernym respektem i długo nawet nie próbowała wybijać z rytmicznego ataku pozycyjnego. Zwłaszcza że w swojej przemyślanej, głębokiej defensywie – pamiętacie polski klub o tak wyrazistym rysunku taktycznym?! – sprawiała wrażenie co najmniej satysfakcjonujące. Zwłaszcza że po utracie gola umiała gwałtownie zareagować, po przerwie chwilami wręcz przygniatała do pola karnego. A pamiętajmy, że do zaszczytu gry w Amsterdamie nie dobrnęła po mozolnym, rozciągniętym w czasie wspinaniu się w międzynarodowej hierarchii, znaczonym wieloma pouczającymi wpadkami. Nie, piłkarze pod dowództwem Berga rozkwitnęli znienacka. W minionym sezonie byli w fazie grupowej Ligi Europejskiej najsłabsi, w bieżącym należeli do najsilniejszych.
Teraz porwali się na skok jeszcze ambitniejszy – na poziom regularnego uczestnika Ligi Mistrzów. By takiemu się oprzeć, potrzebują na aktualnym etapie rozwoju idealnych okoliczności i szczytowej formy. Tymczasem Legia broniła się przed Ajaxem ledwie tydzień po wznowieniu rozgrywek, kompletnie odzwyczajona od walki o niebagatelną stawkę – to nasze realia logistyczno-klimatyczne, to również dlatego od 1991 roku czekamy, aż polski klub wygra po przerwie zimowej dwumecz w europejskich pucharach. I to nieszczęście z transferem Radovicia… Pracę Berga powinniśmy docenić specjalnie, gdy pomyślimy, że on chwilami może odnieść wrażenie, iż przyjął posadę w Trzecim Świecie. Czasem wysiłek jego i piłkarzy zrujnuje błąd administracyjny (walkower z Celtikiem), czasem trybuny pustoszeją przez kibolskich półgłówków, czasem arcyważny gracz czmychnie do Azji akurat w przededniu arcyważnego meczu. Horrendum. Każdy z tych wypadków może się zdarzyć nawet w dużym klubie, ale wszystkie naraz?!
Jeszcze raz porachujmy – przerwa zimowa, kontuzja błyskotliwego Dudy, kazus Radovicia, konieczność odwołania się do debiutanta Michała Masłowskiego, który jeszcze przed chwilą bronił się przed spadkiem z ekstraklasy i z Legią nie zdążył nawet przepracować całej zimy. Jeśli zsumować wszystkie okoliczności, imponujący popis w europejskich pucharach warszawiacy podsumowują właśnie imponującą próbą sił z Ajaxem. I po 0:1 wcale jej na razie nie przegrali.