Na pożegnanie z pucharami mistrzowie Polski zostali brutalnie wychłostani przez Ajax Amsterdam. Przegrali 0:3, a największą sensacją jest to, że ten wynik nas zaszokował.
Wróciły najbardziej upiorne koszmary. Oto nasi piłkarze wychodzą na mecz pod każdym względem szlagierowy, mecz, którego wyczekiwali tygodniami i który miał im dać sławę – od 24 lat polski klub nie wyeliminował zagranicznego rywala po przerwie zimowej – a kiedy już wychodzą, to w kwadrans zaprzepaszczają wszystko.
Banalny błąd Dossy Juniora w środku pola – i strata gola. Opuszczone głowy – i natychmiastowa strata następnego gola. Mecz się skończył, zanim się na dobre zaczął. Kompletne nieprzygotowanie mentalne jedynej eksportowej drużyny w tzw. ekstraklasie. Można by się nad nią znęcać długimi akapitami, bo zawiodła totalnie.
Ale występ Legii w europejskich pucharach 2014/15 tylko w tym jednym – wczorajszym – rozdziale przypomina przygnębiającą opowieść, którą sezon w sezon zamęczają nas polskie kluby. Reakcje ekspertów i kibiców – tyleż rozgoryczonych, co zbaraniałych – uzmysławiają, jak imponujący skok wykonali warszawiacy. Jeszcze latem klęski z Ajaxem zwyczajnie byśmy się spodziewali, teraz serio wierzyliśmy, że uczestnikowi Ligi Mistrzów – nie był ostatni, lecz trzeci w grupie! – można przetrzepać skórę. I awansować pomimo porażki w Amsterdamie 0:1.
Nie fantazjowaliśmy. Mieliśmy dobre powody, by wierzyć. Legia chwile uniesienia – jak oszałamiające 4:1 nad Celtkiem Glasgow – przez cały sezon przeplatała z występami w najgorszym razie solidnymi, więc wczorajsza beznadzieja wyglądała, rzecz dla polskiego klubu niesłychana, na zwykły wypadek przy pracy. Do wczoraj w 13 pucharowych meczach ani razu nie straciła więcej niż jednego gola. Ba, jesienią wytrzymała z czystym kontem przez kolejne 644 minuty, ustanawiając rekord sezonu w europejskich rozgrywkach. Grała rozważnie i mądrze, demonstrowała taktyczną elastyczność, a przed tygodniem w Amsterdamie pokazała, że wobec praw przyrody nie musimy być bezbronni – polska drużyna wreszcie rozegrała przyzwoity mecz zaraz po przerwie zimowej, tego przekleństwa wszystkich naszych klubów.
Legia w pewnym sensie zasłużyła na wyrozumiałość. I dlatego, że jeszcze kilka lat temu dryfowała w trzeciej setce europejskich klubów, a ostatnio wtargnęła do ósmej dziesiątki. I dlatego, że właśnie wydźwignęła całą naszą ligę na najwyższe od dekady, 19. miejsce w rankingu UEFA. Przegnali wiele zmór naszego futbolu klubowego.
Nie zasługuje na nią jednak, jeśli chciałaby już teraz obwołać się firmą europejską formatu. W firmie z ambicjami powinni raczej żałować, że piłkarze nie zdołali zbliżyć się wczoraj do najbardziej spektakularnego w XXI wieku popisu polskiego klubu w międzynarodowych rozgrywkach – sezonu 2002/03 niezapomnianej Wisły według Henryka Kasperczaka.
Nie zdołali być m.in. przez to, że czystego talentu Legia uzbierała w szatni mniej. To nakazuje mimo wszystko przede wszystkim docenić pracę Henninga Berga.
O ile krakowianie, pomimo niepodważalnych zasług trenera, sukces zawdzięczali w sporej mierze nadzwyczajnemu jak na nasze standardy kunsztowi solistów (Żurawski, Kosowski, Uche), o tyle warszawiacy od indywidualności nie zależą. Zamartwialiśmy się w minionych dniach rejteradą Radovicia, zapominając, że Legia już jesienią była zmuszona żyć bez niego – wystąpił w ledwie dwóch meczach fazy grupowej LE, przez następne 360 minut gry się leczył. A ponieważ zimą mistrzowie Polski przygotowywali się bez drugiego lidera Ondreja Duda, ponieważ środka obrony w pucharach pilnowali na zmianę czterej piłkarze (Rzeźniczak, Astiz, Dossa Junior, Lewczuk), to wypada oddać trenerowi Bergowi, że działa – działał? – u niego przede wszystkim system. Jego autorski system, z oryginalnymi detalami, jak wielokrotnie przywoływane wycofywanie defensywnego pomocnika Vrdoljaka między warszawskich stoperów.
Norweg ma klarowną wizję, hierarchię celów, strategię. Zanim jego Legia wczoraj splajtowała, zarobiła w eliminacjach LM i LE sporo rankingowych punktów, pieniędzy, pewności siebie. Następny cel: utwierdzić nas latem w przekonaniu, że Ajax był tylko wypadkiem przy pracy.