Utratę wyjątkowości przez portugalskiego trenera ogłaszałem już w styczniu – wciąż nie odmawiając mu wybitności, to byłoby absurdem – teraz chciałbym tylko dorzucić statystyczne okruchy, które tę przemianę spektakularnie ilustrują.
Mourinho właściwie od zawsze znamy jako minimalistę, który woli zwycięstwo wyścibolić, niż wydać rozkaz frontalnego ataku, skutecznie przekonywał nas o tym już przed dekadą, gdy władzę w Chelsea wziął po raz pierwszy. Londyńczycy pasjami zbierali wówczas wyniki 1:0, ale ja nade wszystko pamiętam, że prawie nigdy nie tracili bramek po przerwie, wbrew ogólnej regule –najwięcej pada ich w końcówkach, bowiem zmęczeni piłkarze częściej się mylą, a zarazem pcha ich świadomość, że mecz właśnie się rozstrzyga. W inauguracyjnym sezonie ligi angielskiej Chelsea dała sobie w drugich połowach wbić ledwie sześć (!) goli, a w następnym zachowała w drugich połowach czyste konto do – uwaga – 18. kolejki. Co więcej, późne ciosy zadawali jej właściwie wyłącznie rywale pomniejsi, zazwyczaj w sytuacji dla siebie już beznadziejnej. Wyglądało to tak, jakby londyńczycy, owszem, mogli nieperfekcyjnie zacząć, ale kiedy wyprał im w szatni mózgi trener, osiągali perfekcję (zwłaszcza defensywną). Podziwialiśmy wtedy Mourinho i za zdolność do obezwładnienia przeciwnika przy korzystnym wyniku, i za korygowanie gry, świetnie na bieżąco analizowanej.
Obecna Chelsea nie tyle tamtą unikalność utraciła, ile zsunęła się na przeciwległy kraniec skali.
Przeanalizujmy jej najważniejsze wyzwania bieżącego sezonu. 1/8 finału Ligi Mistrzów z Paris Saint Germain u siebie? Od 1:0 do 1:1, potem od 2:1 do 2:2. 1/8 finału na wyjeździe? Od 1:0 do 1:1. Manchester City u siebie: od 1:0 do 1:1. Manchester City na wyjeździe: od 1:0 do 1:1. Manchester United u siebie: od 1:0 do 1:1. Do tej listy można dołożyć jeszcze okoliczności odpadnięcia z Pucharu Anglii (od 2:0 do 2:4) oraz pierwszy półfinał Puchar Ligi z Liverpoolem, który udało się przetrwać w rewanżu (od 1:0 do 1:1).
Dziesięć z 12 goli straconych w wymienionych meczach rywale strzelali po przerwie. Ba, większość z nich bardzo późno: Thiago Silva w 114. minucie, David Luiz – w 86., Robin van Persie – w 90., Frank Lampard – w 85., Andrew Halliday – w 82., Mark Yeates – 90.
A pamiętacie półfinał poprzedniej edycji Ligi Mistrzów? Od 1:0 do 1:3 z Atletico, rozstrzygające gole padają oczywiście po przerwie. Pamiętacie, jak Chelsea odpadała z poprzedniej edycji Pucharu Ligi? Od 1:0 do 1:2 z Sunderlandem, rywale decydujące ciosy zadają w 88. i 118. minucie. Pamiętacie, jak Chelsea ostatecznie traci szanse na mistrzostwo kraju? Od 1:0 do 1:2 z Sunderlandem, zwycięską dla gości bramkę Fabio Borini zdobywa w 82. minucie. Przed dekadą Mourinho wytrenował drużynę, której właściwie wystarczyło objąć prowadzenie, by nabrać pewności, że wygra, teraz rządzi drużyną, której żadne, nawet wybitnie sprzyjające okoliczności, nie gwarantują niczego. I choroba postępuje.