„Ależ on się stał piłkarzem!” – wzdycha komentator „La Gazzetta dello Sport”, który uznał Kamila Glika za bohatera – wyboru nie miał żadnego – wczorajszego meczu Torino w Lidze Europejskiej, a ja odniosłem wrażenie, że spisuje myśli wirujące mi po głowie podczas transmisji. Polak strzelił nie tylko zwycięskiego gola, wcześniej strzelił jeszcze nieuznanego z powodu minimalnego spalonego, cały mecz wyglądał na ostro napalonego ofensywnie, po polu karnym krążył jak rekin, a w 90. minucie wyprawił się na skrzydło, by stamtąd – uwaga – dośrodkować. Bardzo groźnie dośrodkować. Tempo, w jakim ten gracz się rozwija, widać gołym okiem. Coraz bardziej odpowiedzialnie broni, coraz precyzyjniej wyprowadza piłkę, coraz silniej wpływa na kolegów, wyrasta na kapitana drużyny w sensie ścisłym charyzmatycznego. A rozgłos przynoszą mu nade wszystko seryjnie wbijane gole.
Gdyby liczyć tylko strzelone w Serie A, pozycję najskuteczniejszego obrońcy sezonu w czołowych ligach europejskich dzieliłby z Naldo, Brazylijczykiem z Wolfsburga – obaj uzbierali ich sześć. Jeśli zsumujemy dorobek ze wszystkich rozgrywek, będzie samotnym liderem. Siódmą bramkę dołożył wczoraj w Lidze Europejskiej, ósmą zdobył w zwycięskim meczu reprezentacji Polski w Gruzji. To dorobek okazalszy niż dorobek najsławniejszych goleadorów wśród obrońców – Sergio Ramosa (6) i Branko Ivanovicia (5). Do gwiazd Realu Madryt i Chelsea naturalnie Glika nie porównujemy, ale stale przybywa powodów, by oczekiwać, że dostanie propozycję od klubu znacznie silniejszego niż Torino, np. włoskiego uczestnika Ligi Mistrzów. I – by coraz śmielej umieszczać go wśród stoperów solidnej klasy europejskiej.
Według analitycznego serwisu Squawka jest trzecim najlepszym obrońcą Serie A w sezonie, ustępuje jedynie Ruganiemu z Empoli i Chielliniemu z Juventusu. Według wyliczeń Whoscored.com – trzecim najdokładniej podającym obrońcą, ustępuje tylko Manolasowi i Yandze-Mbiwie z Romy. A jego bramki wnoszą tym większą wartość, że prawie zawsze rozstrzygają o wynikach, ewentualnie padają w meczach jako pierwsze. Genoi zadał dwa ciosy – na 1:1 oraz 2:1. Milanowi wbił gola na 1:1 (tak zostało). Palermo – na 2:2 (wynik też się nie zmienił). Napoli – zwycięskiego, na 1:0. Zenitowi – też zwycięskiego, na 1:0. A reprezentacji Polski pomógł złamać Gruzję – wbił jej pierwszego, koledzy poprawili wynik dopiero w końcówce. Nawiasem mówiąc, Glik w pewnym sensie ocalił ofensywę Torino po letnim demontażu ataku. Odeszli wówczas obaj czołowi snajperzy drużyny, król strzelców Ciro Immobile oraz Alessio Cerci, którzy kompletnie pogubili się w – odpowiednio – Borussii Dortmund oraz Atlético Madryt i razem wzięci zdobyli w bieżącym sezonie mniej bramek od Polaka.
Fani śpiewają dlań serenady, co rusz czytam, że „nie sposób go nie kochać”, że w uniesieniu wynoszą go na „gladiatora, który nie boi się nikogo i niczego”. Pisałem już, iż środkowego obrońcy o takiej zagranicznej renomie nie nie mieliśmy od czasów Tomasza Wałdocha i Tomasza Hajty, którzy na początku stulecia bronili barw Schalke. Powoli zaczynam przeczuwać, że obu ich przeskoczy i spotężnieje na naszego najlepszego stopera XXI wieku, w końcu na jego pozycji 27-latek ma prawo czuć się ledwie na półmetku kariery. A jeśli dosłuży się transferu, to być może zostanie pierwszym w historii polskim piłkarzem sprzedanym za kwotę ośmiocyfrową.