Skok na Ligę Mistrzów

Tego jeszcze w siatkówce nie było. W półfinale najważniejszych europejskich rozgrywek zderzą się dziś polskie kluby, PGE Skra Bełchatów i Resovia. Na lepszego w niedzielę naskoczy prawdopodobnie absolutny faworyt, nieprzyzwoicie bogaty Zenit Kazań

Przy okazji padną rekordy. Jak zwykle, gdy w siatkarskim show uczestniczą Polacy, czyli najbardziej zbzikowana na punkcie tego sportu nacja na świecie. W hali Maxa Schmelinga staną dodatkowe trybuny, by pomieścić 10350 widzów – najwięcej w historii obiektu – a co najmniej 70 procent miejsc zajmą fani Skry i Resovii. Rosjanie tradycyjnie zwrócili większość biletów, przyleci ich ledwie kilkudziesięciu. Turniej finałowy LM obsłuży też bezprecedensowa liczba dziennikarzy – 264 – która też mogła być znacznie okazalsza. Z Polski nadesłano do europejskich władz CEV… 800 próśb o akredytację.

Obie nasze najpotężniejsze siatkarskie firmy minionych lat są jednak w pewnym sensie debiutantami. Bełchatowianie, czyli mistrzowie Polski, wystąpią w turnieju finałowym po raz czwarty, ale awansowali do niego po raz pierwszy – w latach 2008, 2010 i 2012 korzystali z przywileju bycia gospodarzami. Rzeszowianie nie doskoczyli do elity jeszcze nigdy.

Całą naszą współczesną męską siatkówkę napędza pościg za mitycznymi bohaterami trenera Huberta Wagnera. Kiedy reprezentacja zakłada medale mundialu, mistrzostw Europy czy Ligi Światowej – sporo się już tego kruszcu nazbierało – przywołujemy identyczne lub podobne sukcesy sprzed dekad i oddychamy z ulgą, że skończyliśmy zadręczać się z odliczaniem, ile lat minęło od chwil chwały. Kluby nad drużyną narodową na razie nie nadążają, a też mają kogo naśladować. W 1978 roku najcenniejsze pucharowe trofeum na kontynencie wzięli siatkarze nieistniejącego już Płomienia Milowice, wśród których byli m.in. mistrzowie olimpijscy z Montrealu – Ryszard Bosek, Wiesław Gawłowski i Włodzimierz Sadalski.

Tamten triumf miał jednak wyraźną skazę. Z rozgrywek wycofały się kluby z kilku krajów socjalistycznych (najsilniejszych wówczas), w tym CSKA Moskwa, które Puchar Europy wygrywało seriami, więc sukces Płomienia umniejszano nawet w kraju. Dziś okoliczności są diametralnie inne. Polskie kluby muszą się mianowicie mierzyć z przeszkodą, która nie dotyczy rywalizacji reprezentacji – finansową wszechmocą zagranicznych rywali, zwłaszcza sponsorowanych przez oligarchów klubów rosyjskich.

Najpotężniejszy jest wśród nich Zenit Kazań, którego zasilany przez Gazprom budżet kształtuje zasada „tyle, ile potrzeba”. Trenera Władimira Alekno od początku sezonu nie satysfakcjonowało rozegranie, dlatego w jego trakcie sporządził listę pożądanych gwiazd, jego wysłannicy ruszyli w świat i w styczniu zwerbowany został Saeid Marouf – być może najbardziej błyskotliwy dziś reżyser gry, lider rewelacyjnej w minionym sezonie reprezentacji Iranu. Ponoć pobiera okrągły milion dolarów za dwa lata, czyli kwotę w polskich realiach niewyobrażalną, przewyższającą najokazalsze kontrakty w PlusLidze. A w Kazaniu to pensja przeciętna… Irańczyka otacza istny międzynarodowy dream team – od amerykańskiego skrzydłowego Matthew Andersona (jesienią rzucił sport, ale wyleczył depresję i wrócił) i fruwającego na bliźniaczej pozycji Kubańczyka Wilfredo Leóna, przez bułgarskiego libero Teodora Sałparowa, po tłum reprezentantów Rosji, na czele z atakującym Maksimem Michajłowem. Liga rosyjska pozwala przebywać na boisku maksymalnie dwóm cudzoziemcom, ale klub z Kazania stać na opłacanie wybitnych siatkarzy tylko za występy w pucharach. Jak wspomnianego Sałparowa, zgłoszonego jedynie do Champions League, co oznacza, że bieżący sezon klubowy będzie składał się dla niego z ledwie 12 meczów.

I choć Zenit długo męczył się w potwornie wymagającej rodzimej lidze – szokujący przypadek Andersona, kontuzja Michajłowa, gorączkowe poszukiwanie rozgrywającego etc – to przez Europę mknął jak opętany. W fazie grupowej nie stracił nawet seta, następnie dwukrotnie pokonał włoską Piacenzę, by w starciu decydującym o awansie do turnieju finałowego rozbić turecki Halkbank 3:0 (do 19, 18, 17!) i przegrać rewanż 2:3 – siatkarze rozgrywali tie-breaka ze świadomością, że osiągnęli cel.

Czy Skra lub Resovia są w stanie ich zatrzymać? Przed sezonem wyżej oceniano szanse wszystkich rosyjskich klubów, ale nasi prezesi udowodnili, że tam, gdzie brakuje im pieniędzy, potrafią budować mocne drużyny sposobem. Wyławiać z rynku kandydatów na gwiazdy przyszłości, których nazwiska dopiero zyskują na znaczeniu – to już się udawało, wystarczy wspomnieć wylansowanego w Skrze Aleksandara Atanasijevicia, przytransferowanego jako młokosa, a dziś brylującego we włoskiej Serie A i uchodzącego wręcz za czołowego atakującego globu.

Rzeszowianie – przed rozpoczęciem rozgrywek bukmacherzy oferowali 33 za jedną złotówkę  postawioną na ich końcowy triumf! – wywołali sensację już w poprzedniej rundzie, wyeliminowując Lokomotiw Nowosybirsk, zwycięzcę LM sprzed dwóch lat. I oni wydają się przeżywać dziś lepsze chwile – zwłaszcza pod względem atletycznym – niż ich dzisiejsi rywale. Prędko odfajkowali półfinał PlusLigi z Jastrzębskim Węglem, tymczasem bełchatowianie po trzech spotkaniach przegrywają z Lotosem Trefl Gdańsk 1-2 i podpierają się nosami – chorował Mariusz Wlazły (ale mówił wczoraj, że wydobrzał), natychmiast po powrocie po kontuzji w tarapaty wpadł Michał Winiarski. Został bohaterem rewanżowego meczu z Sir Safety Perugia, po czym zaniemógł – najpierw nie ćwiczył wcale, potem na treningach nie skakał, od ziemi oderwał się dopiero w czwartek. A to postać dla Skry kluczowa, zwłaszcza wobec serwisowej potęgi rywali, i jej jedyny triumfator LM, którą wygrał w barwach Trento.

Ale polska siatkówka przyzwyczaiła nas, że nie wolno jej skreślać nigdy, ze szczególnym uwzględnieniem momentów, w których zdaje się przygnieciona kłopotami. Reprezentacja kraju złoto mundialu zdobyła bez swojego wieloletniego lidera Bartosza Kurka, a złoto mistrzostw Europy z oberżniętymi skrzydłami. Starcie z Zenitem – w turnieju finałowym po raz piąty z rzędu (rekord wszech czasów), dwukrotnie triumfował – to kolejna wspaniała okazja, by sprawić sensację. I udowodnić, że nasza męska siatkówka przynajmniej chwilowo urosła do pierwszego mocarstwa na planecie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s