Piłkarze z Monachium przegrali w Porto 1:3. Czy w drugim sezonie trenera Pepa Guardioli Liga Mistrzów znów zakończy się dla nich traumą? I to jeszcze wcześniej niż przed rokiem, bo już w ćwierćfinale?
Niemieccy kibice osłupieli wczoraj co najmniej dwukrotnie. Rano usłyszeli, że Borussię porzuci po sezonie Jürgen Klopp, jej władca absolutny traktowany w Dortmundzie jak półbóg. A wieczorem zobaczyli, jak gwiazdy Bayernu popadają we wtórny analfabetyzm i po dziesięciu minutach meczu w Porto przegrywają 0:2. Przegrywają, bo kardynalne błędy pod własną bramką popełnili – precyzyjniej: podarowywali rywalom piłkę – Xabi Alonso oraz Dante. By oddać honory gospodarzom: tak, mieli klarowny taktyczny plan, naskoczyli na Bayern agresywnym, wysokim pressingiem.
Pamiętacie minioną wiosnę, podczas której monachijczycy wiele tygodni przed ostatnią kolejką obronili tytuł w Bundeslidze i potem wydawali się nazbyt odprężeni, może wręcz uśpieni, by podjąć walkę z Realem Madryt? Ulegli w półfinałowym dwumeczu 0:5 i odpadli z Ligi Mistrzów w szokującym stylu. Szokującym zwłaszcza dla wszystkich, dla których zatrudnienie Guardioli gwarantowało bardzo wysoko ulokowane minimum przyzwoitości. I drużynę już wcześniej wszechzwycięską – potrójna korona w reżyserii trenera Juppa Heynckesa AD 2013 – miało przeobrazić w niedościgniony ideał.
Nikt wówczas nie przeczuwał nadciągającej katastrofy, podobnie jak teraz nikt nie ogłaszał alarmu, choć można by się upierać, że piłkarze Bayernu przechodzą, by tak rzec, ukryty kryzys od początku 2015 r. Przewagę w krajowej lidze wypracowali miażdżącą, więc opinia publiczna raczej ignoruje niepokojące symptomy, które pojawiają się w każdym, co do jednego meczu z wymagającym przeciwnikiem. Wystarczy przypomnieć sobie wszystkie zderzenia ze ścisłą czołówką Bundesligi. Wolfsburg? 1:4, jedna z zaledwie kilku tak bolesnych klęsk w całej karierze Guardioli. Borussia Mönchengladbach? 0:2 na własnym stadionie. Bayer Leverkusen? 0:0 po 120 minutach walki w krajowym pucharze, gdy to raczej rywale zasługiwali na zwycięstwo. Schalke? 1:1, znów u siebie. Cztery poważne wyzwania, żadnego zwycięstwa. A wczoraj w Porto przyszła piąta wpadka.
Okoliczności są naturalnie zupełnie inne niż poprzedniej wiosny. Kontuzje skosiły cały tłum absolutnie kluczowych graczy – wszyscy mogliby wczoraj wystąpić w podstawowym składzie: Arjen Robben, Franck Ribery, Martinez, Bastian Schweinsteiger, David Alaba, Mehdi Benatia – co nie tylko odebrało drużynie mnóstwo sportowych kompetencji, ale jeszcze zmusiło trenera do drastycznego zmodyfikowania stylu gry.
Drastycznego zwłaszcza dla Guardioli. Oto piewca futbolu wyrafinowanego – pragnący dezorientować przeciwników nieustającą, totalną wymiennością pozycji – postanowił przedostawanie się pod wrogą bramkę uprościć, czyniąc wyraźnym punktem odniesienia Roberta Lewandowskiego. Jego decyzję przyjęto ze zrozumieniem (do listy chorych należy dopisać Philippa Lahma i Thiago Alcantarę, którzy ledwie wrócili na boisko), ale ta wyrozumiałość nie czyniła Bayernu bardziej odpornym na niebezpieczeństwa. Owszem, nowoczesna piłka na najwyższym poziomie wymaga perfekcyjnej organizacji i mądrej wizji gry, by uniezależnić się od jednostek, z oczywistych względów narażonych na rozmaite wypadki. To uniezależnienie się ma jednak swoje granice. Kiedy stracisz zbyt wielu ludzi, z którymi miesiącami wytrenowujesz – także podczas meczów – odpowiednie boiskowe odruchy, to cały system bierze w łeb. Czy gdyby Barcelona przyleciała wczoraj do Paryża bez Messiego, Neymara, Busquetsa, Mascherano, Pique i Alby, to zwyciężyłaby 3:1?
Na początku meczu w Porto piłkarze Bayernu podawali chwilami tak skandalicznie niecelnie – również nienaciskani – że można było ich podejrzewać o roztargnienie, niegodną Ligi Mistrzów słabość mentalną. Ale nie dowiemy się, czy pogorszenie ich czasu reakcji, orientacji i koncentracji nie wynikało aby z tego, że generalnie grało im się źle. Bo naprawdę rzadko im zdarzało się atakować płynnie. To nie była drużyna Guardioli. Pozostaje pytanie, czy dlatego, że zawalił on, czy dlatego, że po raz pierwszy w karierze spadło na niego tyle kadrowych nieszczęść.