Przeczytałem „Kod talentu. Jak zostać geniuszem”, którego tytuł trąci typowym na wpół ezoterycznym poradnikowym bełkotem, ale oferuje inspirującą analizę sposobów na wychowanie (prawie) dowolnego człowieka na znakomitego specjalistę w dowolnym fachu – piłce nożnej i tenisie, muzyce i rzeźbie, nawet matematyce. I obala popularne mity o tym, że geniuszem trzeba się urodzić, że geniuszu w żadnym razie nie można w sobie wykształcić, że wszystko zależy od wrodzonego – jeśli ktoś woli: boskiego – daru.
Nie będę tu streszczał, jak Daniel Coyle redefiniuje pojęcie talentu i jak najwięksi nauczyciele/trenerzy ów talent rozbudzają. Chcę tylko przywołać jedno drobne odkrycie autora, które wydało mi się zbyt zaskakujące i atrakcyjne, by go przed czytelnikami blogu zataić.
Otóż Coyle zauważył, że wśród czwórki jego dzieci najszybciej biega/chodzi najmłodsze, 7-letnia córka Zoe. Nie miał pojęcia, dlaczego – czyżby najzwyczajniej zapisane w genach predyspozycje? – więc zaczął badać, jak jest w rodzinach jego znajomych. I odkrył regułę. Wszędzie najszybsze było dziecko urodzone najpóźniej.
Wtedy wziął listę dziesięciu ostatnich rekordzistów świata w sprincie na 100 m. Przeanalizował ich sytuację rodzinną, dane zebrał więcej niż uderzające:
Wśród rekordzistów nie ma jedynaków, nie ma też pierworodnych – są wyłącznie członkowie rodzin wielodzietnych urodzeni jako ostatni lub prawie ostatni (średnio czwarci spośród 4,6-osobowego rodzeństwa). Co więcej, regułę potwierdziło badanie wśród najszybszych graczy futbolu amerykańskiego (statystycznie rodzili się jako 3,2. dziecko, spośród 4,4-osobowego rodzeństwa).
Schemat aż bije po oczach, a Coyle wyciąga z niego wniosek – wywiedziony także z obserwacji własnej córki – że brzdąc, który musi od początku gonić za starszymi, nawet bez dodatkowego treningu wytrenowuje szybkość. Nie umiem rozstrzygnąć, czy słusznie, w końcu z korelacją „najmłodszy – najszybszy” może wiązać się jakaś inna, dotąd niewykryta, lecz silniej wpływająca na klasę przyszłego sprintera. W każdym razie jego tezy całkiem zignorować nie sposób. Grupę badawczą miał mikroskopijną, ale jak wyselekcjonowaną!
Zaintrygowany sam sprawdziłem rekordzistów na 200 m. Aktualnym jest Bolt, który poprawił osiągnięcia Michaela Johnsona – jednego ze sprinterów wszech czasów. Tak, zgadliście, Amerykanin urodził się jako ostatni w piątce rodzeństwa. Jego poprzednik, Pietro Mennea? Trzeci w piątce. Tommie Smith, którego prześcignął Włoch? Siódmy w dwunastce…
A może interesuje was Florence Griffith-Joyner, absolutna królowa sprinterek, posiadaczka rekordu świata od 27 lat? Siódma wśród jedenaściorga rodzeństwa!
Temat arcyzłożonej, nieprzeniknionej rzeczywistości, w której nie sposób rozszyfrować wszystkich przyczyn większości zdarzeń – czynników i zależności jest zbyt wiele, ponad wyporność umysłów naszych i elektronowych – fascynuje mnie od zawsze (wszystkim podzielających moją ciekawość i zarazem uzależnionych od literatury pięknej polecam „Katar” Lema i „Kosmos” Gombrowicza). A przywołana teza dodatkowo mnie jeszcze rozbawiła, bo polemizuje z innymi statystykami, z których wynika, że pierworodnemu powodzi się zazwyczaj w życiu najlepiej – co logiczne, tylko jemu rodzice poświęcają 100 procent uwagi, potem muszą ją już dzielić.
Tak czy owak – jeśli wychowujesz gromadkę, pędem sprawdzaj, czy w najmłodszym nie kryje się przyszły rekordzista Polski w sprincie…