Tak, wiem, nie był bohaterem półfinałów Bayernu z Barceloną. Wiem, kilkakrotnie spartaczył. Tak, zauważyłem – to biło po oczach zwłaszcza na tle zjawiskowego tercetu atakujących barcelońskich – że jego mankamentem pozostaje drybling, łatwiej mu grać plecami niż twarzą do przeciwnika.
Ale mamy też powody przypuszczać, że Robert Lewandowski komfortu w dwumeczu nie czuł. Że maska raczej go uwierała – precyzyjniej: uwierały go dolegliwości, przez które ją założył – niż dodawała mocy, jak dodaje komiksowym superbohaterom. A mimo to zdołał dziś wytańczyć akcję zapadającą w pamięć, najbardziej wirtuozerskie zagranie wieczoru obok numeru Luisa Suáreza, który przerzucił piłkę piętą nad stojącym za nim rywalem. Znów przypomniał, że wśród środkowych napastników należy do światowej elity elit. Sam umieszczałbym go chyba w czołowej dwójce, wraz ze wspomnianym urugwajskim snajperem Barcelony.
I znów przypomniał o zalecie typowej dla najlepszych z najlepszych. Otóż Lewandowski nie śrubuje snajperskich statystyk w byle meczach – choć strzela zawsze i wszędzie – nie jest tzw. katem słabych. Nie, on z upodobaniem zasadza się na największe firmy.
Realowi Madryt wbił już pięć goli (cztery w jeden wieczór!). Bayernowi Monachium też pięć (hat trick!). Borussii Dortmund – trzy. Schalke – pięć. Bayerowi Leverkusen – dwa. W rozgrywkach europejskich zadawał ciosy Manchesterowi City, AS Romie, FC Porto (dwa), Olympique Marsylia (trzy), Ajaxowi Amsterdam (trzy), Szachtarowi Donieck. A dziś dopisał do listy trafionych Barcelonę. I to w jakim stylu! W Lidze Mistrzów, jeśli zliczyć strzelecki dorobek od lata 2012 roku, ustępuje tylko przybyłym z innych galaktyk Cristiano Ronaldo (38) i Leo Messiego (26). Z 22 bramkami wyprzedza wszystkich innych wybitnych goleadorów – Thomasa Müllera (20), Karima Benzemę (16), Zlatana Ibrahimovicia (15) oraz Sergio Agüero (14).
Tak, Lewandowski też zasługuje na przydomek jak Zbigniew Boniek, którego właściciel Juventusu obwołał „Pięknością nocy” – w hołdzie dla meczów najważniejszych, rozgrywanych w blasku jupiterów. Wiecie, dlaczego polski napastnik nie wbił jeszcze gola Chelsea albo Manchesterowi United?
Bo z nimi nie grał.