Dzisiaj minęło 30 lat od zakończenia niezwykłego sezonu we włoskiej Serie A – mistrzostwo zdobyli wówczas piłkarze prowincjonalnego Hellas Verona. Dzisiaj aresztowano też w Italii 50 osób z 30 klubów trzeciej i czwartej ligi podejrzanych o ustawianie meczów na masową skalę. Obu historii nic nie łączy, ale…
Verona wywołała sensację, bo w najwyższej klasie rozgrywkowej na Półwyspie Apenińskim władzę absolutną trzymają bogate północne metropolie – odkąd rywalizują zawodowcy, kluby z Turynu i Mediolanu wzięły 66 z 83 tytułów mistrzowskich. Verona wywołała sensację, bo nigdy wcześniej ani później nie stanęła choćby na podium, zazwyczaj żyjąc na krawędzi, między pierwszą a drugą ligą. Wywołała sensację, bo ścigała się z potentatami zatrudniającymi wszystkich najwybitniejszych graczy świata – już w pierwszej kolejce pokonała Napoli z Maradoną (debiutował, kupiony za rekordowe 13,5 miliarda lirów!), w całym sezonie zdystansowała też Juventus z Platinim i Bońkiem, dla innych przeciwników grali Zico, Sócrates, Falcao, Rummenigge etc. Elita elit.
Ponieważ o arcybogatej Serie A marzyli wówczas wszyscy – jak koszykarze o NBA, a hokeiści o NHL – również Verona mogła sobie pozwolić na znakomitych obcokrajowców. Wzięła zatem niemieckiego pomocnika ze stali Hansa-Petera Briegela (na inaugurację wyłączył z gry Maradonę i sam strzelił gola!) oraz duńskiego supersnajpera Prebena Elkjaera Larsena. I trener Osvaldo Bagnoli – utrzymał posadę dziewięć lat, kolejny wyczyn w krainie porywczych prezesów – wyreżyserował sezon, w którym niespodziewani mistrzowie niemal nie oddawali pozycji lidera.
Dwaj klasowi obcokrajowcy byli, rodzimych gwiazd nie było. Polscy kibice mogą pamiętać co najwyżej Pietro Fannę, który w barwach Interu strzelił Legii Warszawa gola wyrzucającego ją z Pucharu UEFA. Po zdumiewającym rozstrzygnięciu świętowała cała Italia, znużona hegemonią turyńsko-mediolańską i zniesmaczona łapówkarską aferą Totonero. Po jej wybuchu skazane zostały 33 osoby uwikłane w syndykat sportowej zbrodni, które korumpowały piłkarzy dla ustawiania meczów; Milan i Lazio relegowano do Serie B; dwa lata dyskwalifikacji odcierpiał Paolo Rossi, król strzelców mundialu w 1982 roku. Wstrząśnięci Włosi postanowili wtedy ratować wizerunek futbolu – do metod jeszcze wrócimy – i bajkowa opowieść werońska spadła im z nieba.
Lata mijają, a calcio to wciąż melanż wspaniałego sportu – nawet w kryzysie Juventus i Napoli umieją awansować do (pół)finałów europejskich pucharów – oraz kryminału. Po zawierusze związanej z Totonero Włosi wygrali mundial w 1982 r., a po wybuchu Calciopoli wygrali mundial w 2006 r. Czyżby ich futbol, nawet na szczytach, był jakoś szczególnie zepsuty? Bardziej prawdopodobne, że odzwierciedla chorobę całego społeczeństwa, której skalę oddają wyniki sondażu sprzed kilku lat – 89 proc. ankietowanych przez Transparency International oświadczyło, że wszystkie włoskie partie polityczne są skorumpowane.
Wokół boisk skandale i skandaliki wybuchają notorycznie, więc kibice zobojętnieli, a prasa często pisze o nich na marginesie. Dziś internetowe serwisy też daleko pod czołówkami informowały o nocnym nalocie na uczestników niskoligowych rozgrywek, przeprowadzonym przez wydział do spraw przestępczości zorganizowanej w ramach operacji „Brudna piłka”. Śledczy aresztowali 50 osób w 21 prowincjach (od piłkarzy i trenerów po księgowych i magazynierów), a kolejnych 70 zabrali na przesłuchanie, ich akta obejmują 59 „podejrzanych” meczów bieżącego sezonu. Fałszować miały je dwie organizacje, które odkryto dzięki podsłuchanym rozmowom Pietro Iannazzo, jednej z czołowych postaci kalabryjskiej mafii ‘ndrangheta, dziś najpotężniejszej w kraju. A ich działalność obejmuje ponoć także ligi zagraniczne.
Szczegóły dopiero poznamy, wiemy natomiast, na czym polegała niedawna afera Calciopoli – klubowi dygnitarze, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli Juventusu i Milanu, wpływali na obsadę sędziowską swoich meczów. Precyzyjniej: wskazywali konkretne nazwiska tzw. „designatori”, czyli działaczom przydzielającym arbitrów.
To przypomina o jeszcze jednym powodzie, który tamten niezapomniany, zwycięski dla Verony sezon 1984/85 czyni unikalnym. Otóż Włosi postanowili wówczas zrezygnować z wyznaczania sędziów. Ich nazwiska przed każdą kolejką losowali.
Dlatego weroński sukces fetowano jako triumf przejrzystości i nadzieję na lepszą przyszłość piłki nożnej. Niestety, po tamtym sezonie wrócono do starego systemu. I sędziów wyznacza się do dziś. Co oczywiście nie musi mieć żadnego związku z tym, że od tamtej pory niesłychanego wyczynu Verony nie powtórzyła żadna mała drużyna – Sampdoria to był jednak klub z nazwiskami i hojnym właścicielem, szalał też w europejskich pucharach – która nie wykosztowała się na konstelację gwiazd.